- Los rzuca okazje, co złapiesz to masz.
Od zawsze otwarta na nowe, wypatruję okazji, by zmieniać swoje życie na
lepsze, barwniejsze, ciekawsze.
Miejskiego gwaru nie lubię, poszukując ciszy, zakopałam się w leśnej wsi a
ona mocno mnie zawiodła, to przez cwaną ciemnotę okoliczną, nie znalazłam tu
bratniej duszy, to nie jest to miejsce.
- gdzie moje miejsce?
Nie lubię staroci, to teraz tak z wiekiem się porobiło. Przemijanie…?
Kiedy widzę w skansenie starą chatę, wyłazi ze mnie styrana z
poprzedniego wcielenia baba i wołam:
- Nie zamykajcie mnie tu, chcę być wolna! –jak tu nie wiać, na widok drewnianej
balii, kiedy „Frania” się przypomina, całe lata w niej prałam, czas marnując w
łazience pozbawionej okna. Z drugiej strony tęsknię za tym, co było, co prawdziwe,
co chwyta za serce a nie to, co zamknięte, krzykliwe, rozdeptane na szlaku
turystycznym.
Nic się nie wróci… minęło.
Tęsknię za ciszą, poziomkami, za maślakami i kozakami, co rosły niemal na
ścieżce w modrzewiowym lesie, tęsknię za polaną pełną kwiatów i ziół, za łąką z
firletką, za… eh! myślałam, że już nie mam wspomnień z wczesnego dzieciństwa.
Jednak pamięć płata figle, zapachy przywołują wspomnienia i choć minęło 60 lat,
widzę siebie idącą ścieżką ponad bagnem, z naręczem kwiecia, brodząc wśród kaczeńców
mijam w cienistym zagajniku kolonie szafirków, prymulek, biegnąc
leśną ścieżynką, pomiędzy drzewami widzę migotliwą taflę wody, nasłuchuję
wiatru i szumiącej łąki, mijam zagajnik i szerokie pole pełne ziół. Ach! tęsknię za przestrzenią, kijankami, traszkami,
wonnym powietrzem, wielkimi ważkami krążącymi nad ziołami, rozsiewającymi odurzający
zapach, lubiłam gdy wiatr szumiał w listowiu, wielkie paprocie omiatały chłodem,
nad łąką krążyły owady, po niebie sunęły obłoki, świat wirował do zawrotów
głowy. Na kolanach mam ślad tego wirowania, tak byłam wpatrzona i zaczarowana
mknącymi chmurkami, zauroczona pięknem i światłem tańczącym na błękitnym
niebie, że straciłam równowagę, uklękłam jak modląca, na drut kolczasty
powalonego ogrodzenia.