Translate

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

energia


Komórka wydała z siebie konające westchnienie, nie używałam jej od tygodni, przyjaciółka na obczyźnie haruje poza zasięgiem darmowych rozmów, pozostali odcięci od światłowodów, się wykruszyli a rodzinne pogaduszki to tylko z wizją, przecież chcę zobaczyć jak miewa się Tygrysek, nie tylko usłyszeć
- cześć babcia, muszę odrobić lekcje-
 tak naprawdę znudzone lekcjami paski kłębią się na monitorze a tłukące się gary w kuchni nerwowo przypominają, że spóźnieni są, czekają kolejne zajęcia, przygotowania, ponaglenia, więc kiedyś tammm znajdzie się chwila, to pogadamy o już nieaktualnych sprawach.

Ja sama jestem na baterie słoneczne, funkcjonuję od pełnej wiosny po wczesną jesień, później to już jakieś echo życia wydobywam z siebie jak moja zdychająca komórka. Kocham słońce i chcę przeprowadzić się na stałe, tam gdzie go dostatek, teraz staram się coś robić, żeby tu było ładnie i łatwiej nam było przetrwać od pierwszego do pierwszego. Mam nadzieję, że ziemia sprawniej wykorzysta energię słoneczną i wyda owoce, które w niej zasiejemy. 
Na razie nie widzę wiosny, tylko jakieś przebłyski nadziei, że nadejdzie i uraduje nas swoim ciepłem.  


W ogrodzie trzeba było wyciąć dorodne i zdrowe drzewa, żeby światło dotarło gdzie trzeba, bo konowalskie chwasty leśne za siatką przesłoniły życiodajne promienie słońca, zapuściły korzenie i ssąc soki z naszego ogrodu strzelają badylami w niebo, wabią ptactwo głównie sójki, sroki i szpaki łase na owoce późno dojrzewającej w cieniu borówki, więc znowu piłowanie, rąbanie i wydatki, ktoś musi wywieźć iglaste gałęzie, to kosztuje i wcale nie wygląda różowo. Smrodliwy traktor wyciska koleiny w dziewiczym mchu, wysypują się w ilości wielu sztuk ludki leśne z filozofią wsiową, najlepiej wiedzą którędy wjechać i co stratować, wysypują się jak prusaki z pudła, rozbieganymi oczkami każdy szuka własnej ścieżki, dzikim pędem na drugi koniec ogrodu depczą, co obce ich estetyce a traktor dymem żrącym drapie w gardło, pyrka, warczy i nie daje dojść do głosu protestom żadnym. 
Przetrwałam jednak, nie rozkleiłam się a nawet zdołałam zrobić nowy anty koci płotek moim ziołom, posadzić kilka nowych roślinek; spireę, hortensję, brunerę wielkolistną o niebieskich oczach jak u niezapominajki a także szałwię i jałowiec. Na siew za wcześnie, chmury gradowe groźnie się nadymają, prychają zimnem, energia z kominka ogrzewa moje kości, ale starcza jej tylko na kolejną dramę koreańską zakutaną w kocyk ze szklanką gorącej herbaty z cytryną 
a to za mało, stanowczo za mało!       
 Sypnęło gradem.



 Poranne przymrozki -6 0 C.


środa, 20 kwietnia 2016

jestem w ogrodzie


Wiosna eksplodowała, będę częściej w ogrodzie, odzyskam, co chwasty mi zabrały, przytnę, wytnę, uładzę, wysieję, przesadzę, jednym słowem poszaleję sobie fizycznie, kondycję mam, przez zimę ćwiczyłam 2 razy dziennie po 15 minut, wystarczająco jak na moje latka i mam nadzieję, że wystarczy siły na zamiary. 
Ostatnio w wietrzną pogodę zawiązywałam tłuszczyk oglądając dramę: 

Yong Pal (용팔이)
Alternate titles: 龙八夷 Starring Joo Won and Kim Tae Hee


Obsada: 
Joo Won  jako Kim Tae Hyun (Yong Pal)
Kim Tae Hee jako Han Yeo Jin
Jo Hyun Jae jako Han Do Joon
Chae Jung Ahn jako Lee Chae Young 
Kim Tae Hyun musi zapłacić za leczenie siostry, więc dorabia po godzinach w szpitalu, jako Yong Pal - lekarz do wynajęcia, dla bandytów. Pewnego dnia zostaje przeniesiony na tajemnicze 12 piętro szpitala, poziom dla V VIP -ów i zaczyna pracować jako Yong Pal dla bogatych. Poznaje Han Yeo Jin o skłonnościach samobójczych - zamknięta przez rodzinę, utrzymywana w śpiączce…
   Drama ma początek bardzo interesujący, ostatnie odcinki rozwleczone,  powinno być 16 nie 18 odcinków.

Mój ulubieniec Joo Won

wtorek, 5 kwietnia 2016

singiel


He Who Can't Marry / THE MAN WHO CANT GET MARRIED
- komedia romantyczna, 16 odcinków

Cho Jae Hee- kawaler po 40, wyjątkowy uparciuch, trudny do zniesienia, perfekcyjny we wszystkim, co robi. W jego życiu pojawiają się trzy kobiety; lekarka, nowa sąsiadka i koleżanka z pracy.



Jak przyrządza swój ulubiony posiłek Jae Hee?
Sieka stek nożem, bardzo precyzyjnie... 

Nakrywa do stołu i zasiada sam, gdy zabiera się za pierwszy kęs, przypominają mu o imprezie u klienta…
Atrakcyjna kobieta pyta go, czy lubi spaghetti, on wyjaśnia, że to nie spaghetti ponieważ makaron jest cieńszy niż zwykłe spaghetti, o ile pamietam podaje wymiary.
Jest z wyboru sam, przy barze siedzi sam …, 
odmawia, jedzenia zupy z wodorostów w dniu urodzin, mówiąc, że to żałosne, jak na człowieka w jego wieku i idzie do swojego mieszkania gdzie:



Nigdy nie wiadomo kto nam otworzy drzwi do przyszłości.


Sam, singiel.
Serfuję po Internecie i dość często spotykam tam takiego Sama, pojawia się obrośnięty „problemem”.
Więc słucham i przyglądam się temu rosnącemu zjawisku i nie dziwi mnie ono, nie płoszy i nie stroszy, jest jak płomień świecy na zmiennym wietrze, niezrównoważony to w tę, to w tamtą stronę nagina światło a jedynie cieniem straszy, jak z przeszłości bajaniem.  
Tak nas dużo się zrobiło globalnie, że aż za dużo, chcieć i mieć, gnać i srać gdzie popadnie i czym się da, zadeptać Naturę, bo niby skąd ona się tu wzięła? Ja tylko mogę o tym, co widzę i czuję powiedzieć. Odczucia mam własne.
Kiedy byłam piękna i młoda zastanawiałam się czy mam się powielić, zatęchły klasztor odpadał, zew Natury był, przecież nie bez powodu nam wmontowane różne gruczoły i organy, to i zagrały, szczęściem nie mnogo i na pewno nie chciejstwem przez in vitro zaowocowało jedynym potomkiem, bo przecież - gdzie się podziejemy, skąd brać papu? Robota tylko czekała z kupą upokorzeń z wstecznego myślenia pierdzi-stołków władców i czyhała pułapką na każdym zakręcie życia nas młodych. Szkoła dała wiedzę o obowiązkach i konieczności ich spełniania, nieliczni Nauczyciele wektorem pokierowali i puścili w świat z nadzieją, że sobie jakoś poradzimy. I dało radę, dzięki dobrym radom i podstawowej edukacji, reszta okazała się bezużytecznym mitem, papką bez witamin.
Książki wącham, zaglądam na koniec, wsadzam nos w środek i z początkiem konfrontuję, czytam albo odrzucam precz papierowy niezborny bubel – bo tak to i ja potrafię, są takie książki, które trzymam, jak słowniki się trzyma i zaglądam i kontempluję i zachwycam się od nowa, świeżym okiem oglądam znane zagadnienia.    
Na porównywanie z rówieśnikami nie było czasu ani sposobności. Każdy gdzieś w prywatności „klepał swoją biedę”, czmychał do swoich, kryjąc tajemnice.
Tak, więc po omacku, w ciemno szukałam sensu egzystencji, nie oglądając się na innych, szłam do przodu, borykając się z kłodami, upośledzeniem, zawiścią radząc sobie w pojedynkę z brakami swoimi. Mówili- „Rodzina to podstawa” a podcinali jej korzenie, owoce tego dziś mamy wszyscy. Pijmy, zatem miód i ocet, jaki mamy. Bez narzekania i nie plećmy bzdurnych regułek dzieciom, że tak trzeba, że my tak, to one też tak winne poddać się obróbce. Dzieci swój rozum mają, do nich przyszłość ich należy. 
Co możemy zrobić? Obserwować siebie swoje zachowania, bo narybek się uczy od nas. O seksualności bez pruderii, motania, ukrywania faktów, one i tak wypłyną a potem wstyd i obciążanie niewinnych – komu się przyda wyszeptana spowiedź o wyuzdaniach? Odcedzić wodę od prawdy i podać na sicie, bo i w Sieci prawda się pławi często jakby w pomyjach, pokazywać, że świat ma stronę piękną i warto pospacerować po łące. Ja od ojca uczyłam się nazywać kwiaty po ich kształtach, kolorach i ich użyteczność poznawać po zapachach, ale on wywodził się z obczyzny, podobno, nawet dziadkom nazwisko przekręcono, tak po wygodzie, może nie powinnam się przyznawać, bo od taliba mnie wyzwą, kamieniem obrzucą.    
W naszej osadzie nie ma kościoła, czasem zawitają zielonoświątkowcy, świadkowie jehowy, ale żaden ksiądz nie mieszka a kuranty jakiegoś miecia, o świcie nabożnie zaczynają, w dzień słuchać ich trzeba a nocą po najeżonej latarniami, opustoszałej, krótkiej drodze kuranty przeganiają koziołka bekającego, zgubił się matce, sarnie rozjechanej na rozwichrzonej szosie znikąd donikąd z beznadzieją gnającej byle dalej, byle więcej prze-tyrać.
Człowiek w mnogości swojej nie widzi już innych istnień, chyba, że je pragnie skonsumować. Taki jest wkręcony w ten wir obłędu. Ukląkł przed ekonomią polityczną, ugiął kark, zjeżył sierść od ogona aż po zdumione czoło, osamotniony w ciżbie, pustym okiem śledzi kartę kredytową, wyciągnął przed siebie linie papilarne i nie dziwi się nawet, że kładą mu na nich chip i już chce, nawet prosi, przecież taki wystraszony, pogubiony, pusty, nienasycony, ogłupiały,…  
Czy trzeba wisielcowi sznur bardziej zaciskać?
Przedwczoraj między słońcem a ziemią kryształowo było, żaden obłoczek nie rzucał cienia, pierwsze, cytrynowe motyle cieszyły się swoją świeżością i blaskiem, samolot niczym kometa brylował odblaskami, uciekał przed własnym, krótkim, białym ogonkiem, umykał gdzieś na południe z uciekinierami, przed chłodem, nocą macnęło białą łapą wszystko to, co zagarnąć zdołało, skutkiem umarły złote słońca zamknięte w kielichach wczorajszych krokusów, nie otworzyły serc, leżą rozmemłane mrozem. Wczoraj niektórym w podkoszulkach gorąco było a przecież jeszcze w cieniu grypa się czai. Za to dzisiaj od rana na niebie smugi skrzyżowane w proteście, dziwnie puchną, pęcznieją aż zawrotów głowy dostałam. Ciśnienie skacze, jakieś bezsenności, mówię - odpowiadają niedosłuchy, tu i tam resztki, niedojdy i konsekwencje niczyje…, co ja się będę tym zajmować, wpływu nie mam, nigdy mnie nie poważano, zawsze głupia byłam, najpierw smarkata, potem niedojrzała, teraz pomarszczone zombie jakieś... 
 Świat się kręci i będzie i ten płonień świecy będzie migotał, przeginał to w jedną to w drugą stronę. Ja pozostanę jak jestem, głupia, ale szczęśliwa.