Translate
wtorek, 31 grudnia 2013
poniedziałek, 30 grudnia 2013
niedziela, 29 grudnia 2013
17 gotowi na powitanie wyspy
Wytyczona trasa między wyspami, omijała zachodnią część wyspy i wiodła wprost do Palermo.
Sycylia skąpana w promieniach zachodzącego słońca, wstydliwie zasłaniała się mgiełką, przywdziewała welony i kapelusze z chmur, przecierając się pokazała, że czeka na nas, nieśmiało zerka jak sobie radzimy na finiszu naszej przygody.
Pokazała też, że ma apetyt, odsyłając
pusty tankowiec gdzieś w stronę Afryki, kolos
mijając nas przesłonił na moment cudne słoneczko, szykujące się właśnie do
morskiej kąpieli.
Po zmroku ukazały się światełka na
lądzie, nisko usadowione tuż nad wodą, czasem wyskakiwały wyżej kreśląc krótkie
linie poziome a nad liniami świateł ciemne wzgórza i góry ciągnęły się długim
pasmem.
Silny prąd znosił nas w kierunku
wyspy, ustawiał bokiem do wytyczonej trasy.
Na horyzont wolno napływać zaczęły
wyspy i nad jedną z nich Wenus czerwonym światłem mrugać zaczęła. Obserwując z morza ląd nocą, można zobaczyć dziwaczne efekty; Jedna z wysp na szczycie
miała palmy i nawet wydawało mi się, że wiatr je mocno nagina do ziemi, ale
wkrótce okazało się, że były to tylko chmury przetaczające się ponad szczytem
góry i Wenus nagle towarzyszkę znalazła trwały sobie tak przez chwilę jak
dwoje oczu patrzących na moje zdumienie.
Zgadywałam, która jest prawdziwą
planetą? Wnet jednak jedno światełko przemieszczać się zaczęło, okrążenia figlarne i gwałtowny koniec zabawy, oba światełka zgasły. Prawdziwa
Wenus jak się pojawiła tak znikła w ceglastej mgle a światełko zmniejszając się
szybko odleciało. Z wody wyskoczyły
światła latarni, na przemian zapalały się i gasły. Brzegi topniały znikając we
mgle i pojawiały się niepewne, a nad nami Wielki Wóz tur, tur turkotał silnika
stukaniem. Lekcja nawigacji, jak co noc w ciemnościach spokojnie się toczyła,
od czasu do czasu Chudzina zapalał lampkę nad stołem nawigacyjnym, żeby nanieść
na mapę aktualną pozycję statku, wpisywał ważne dane do dziennika okrętowego,
żarty, śmiechy, kawa i jeszcze jedna kawa, czasem zupa- noodles dla Papcia.
Madame nawąchawszy się gorącego powietrza z lądu i aromatów kawy, schodzi do kabiny, wyspać się przed następnym dniem skradającym się z pełnym worem wrażeń.
Czasem warto poświęcić coś by móc powiedzieć sobie;
Jestem szczęśliwa.
Brać życie za rogi, niech powrót jest przeznaczeniem.
Czy ja szczęście wyczerpałem korzystając z tego, co mi los podarował?
O nie! Mam nadzieję NA JESZCZE!
wtorek, 24 grudnia 2013
niedziela, 22 grudnia 2013
16 wracamy
Ruszyliśmy w kierunku Sycylii.
Ach!... Ten spokojny miarowy turkot silnika, szczęśliwość załogi, wyjątkowe posłuszeństwo buntowników, słońce, wiatr i swoboda radują mnie ogromnie.
Nocą
w mrocznej wodzie wzdłuż burty migotały światełka całej kolonii meduz, wpadając
w snop światła błyszczały światłem odbitym ciesząc moje oczy, wirowały
uciekając z prądem w tym zaczarowanym polu widzenia, kryły się za bąbelkami
piany i znikały w ciemności, na ich miejscu pojawiały się kolejne i te odpływały
a ja stałam gapiąc się na to piękno jak dziecko wpatrzone w światełka na choince.
Wolni
jak ptaki, bogatsi o doświadczenie, każdy po swojemu rozmyślamy o przygodzie,
która się nam przytrafiła tak nieoczekiwanie. To jeszcze nie koniec, przygoda ma
trwać i to cieszy.
I
jak to Puchatek powiedział do Krzysia:
„Osobność
jest miła, kiedy jesteśmy razem”.
Szumi morze, bełta wodę.
płynę, płynę po nową przygodę.
środa, 18 grudnia 2013
15 wracamy,
tankowanie paliwa, przy
tej okazji, po raz pierwszy na pokładzie mieliśmy gości.
Odebraliśmy prowiant,
wodę.
Kolejny przystanek
będzie po to, by oddać klamoty łowcom
tuńczyka i wolna droga!
niedziela, 15 grudnia 2013
14 ryba
Papcio śledził na radarze statki, kreślił linie, ustawiał auto pilota, dawał instrukcje Chudzinie, śmiali się, rozprawiali o nawigacji i bardzo mnie tym znużyli.
Wyszłam na balkonik, tam mgła otaczała ze wszystkich stron holownik, skraplała się na sznurkach,
relingach, spływała wolnymi strużkami po szybach, osadzała się na nastroszonych
włoskach moich zziębniętych rąk, właziła w snop światła patrzący na rufę
igrając drobinkami wilgoci, wreszcie zagarnęła gwiazdy i Wielki Wóz zabrała.
- Och!- Westchnęłam. Nastawiona na
miłą rozmowę z Papciem, wróciłam na mostek i próbowałam wmieszać się w rozmowę...
Dostałam ciasteczka, kawę i znak,
żebym się ulotniła, bo Papcio czasu na bzdury nie ma. Niepyszna wycofałam się,
na balkonik, połaziłam w tę i na zad poganiana przechyłami martwej fali, dopadłam
Syriusza, wykradając go mgiełkom snującym się po niebie i doszłam do wniosku, że rychło wyczerpią się moje baterie, trzeba iść spać. Ku
zadowoleniu wszystkich, wyszłam zabierając ze sobą książkę (nocą na mostku panują
ciemności).
Byłam już otulona kołderką, zanurzona
w lekturze, nagłe poczułam szarpnięcie. Jakieś wariackie dygotania, rozkołysało holownik a potem rzucało aż blachy zazgrzytały w szkielecie piszczało i trzeszczało. Coś spadło mi na
głowę.
- No, nie! Papcio znów
zmaga się z robotą- pomyślałam, nie raczyłam dźwignąć się z posłania, żeby
zobaczyć, co dzieje się w mroku za mgławą szybą. Czas jakiś trwało torturowanie
moich gnatów, wnet jednak przywykłam, polubiłam nawet i rozluźniona usnęłam
tuląc książkę do piersi.
W ramionach Morfeusza śnić już
zaczęłam, ale postukiwania w szoty i drzwi brutalnie wydarły mi cudne marzenia, do
kabiny wciekło przez kratki wentylacyjne kłębowisko dymu i
woń różanego mydełka, ta przywiodła na myśl Gamonia w mięciutkich
kapciach w puchatym szlafroku człapiącego pod prysznic, rytmicznie obstukującego korytarzowe szoty kutasikiem na długim srebrnym zwisie, z którym się nie rozstawał. Oczyma wyobraźni ujrzałam go, bezmyślnie zanurzonego w kłębach dymu cygara z którym łaził całymi dniami - litościwe pobłażanie wywołał. Zapomniałam o pięknych snach,
odpłynęły wraz z przebudzeniem woniejącym tytoniem. Tupotanie niepokojące dobiegło mych uszu i nie mogły to
być odgłosy spod prysznica. Coś warczało, gulgotało, dzika bieganina,
coś się działo… a ja zgadywałam;
- Maszyna fiksuje? Mechanik Gamoń wessany
został przez kanalizację? Może gonią go, w kaftan bezpieczeństwa chcą
otulić, za zmarnowany mój sen? Kołderka
mnie przytrzymała - fantazje trzymaj na wodzy i nerwy w ryzach, nie szalej, hałasy
ustaną, szarpanina, bieganie, chlusty, wszystko się uciszy. Wyjdziemy z opresji cało… Zasnęłam.
Dopiero rankiem mogłam poznać
przyczynę tumultu nocnego.
Kolorowa Brać spisała się doskonale, manewry wypadły podobno bez zarzutów, bo podstępnie odsunięto Gamoni dając im luz na parę godzin. Całe zamieszanie było z powodu tuńczyków, które zaganiano w sieci, by żywcem pojmane zawlec na farmy i śniętą rybą tuczyć w niewoli dla podniebienia dziwolągów i snobów gdzieś na drugim końcu świata w innym basenie, innego morza, równie bogatego w takież same tuńczyki, ale zamieszkanego przez ludzi uzurpujących sobie prawo do ochrony środowiska, jedynie na własnym terytorium.
Kolorowa Brać spisała się doskonale, manewry wypadły podobno bez zarzutów, bo podstępnie odsunięto Gamoni dając im luz na parę godzin. Całe zamieszanie było z powodu tuńczyków, które zaganiano w sieci, by żywcem pojmane zawlec na farmy i śniętą rybą tuczyć w niewoli dla podniebienia dziwolągów i snobów gdzieś na drugim końcu świata w innym basenie, innego morza, równie bogatego w takież same tuńczyki, ale zamieszkanego przez ludzi uzurpujących sobie prawo do ochrony środowiska, jedynie na własnym terytorium.
Nasz
holownik miał zabezpieczać łowisko w czasie brutalnego, bezmyślnego polowania
na rybę.
-
Przed czym?...
- To miało być polowanie a nie
wojna, jak mi się zdawało nocą.
Szumi morze, tropi smutki, wolno płynie taki czas.
Falowanie koi nerwy, szmery zadręczają nas.
czwartek, 12 grudnia 2013
13 dostawa
O godzinie 21,00 z
ciemności, nieoczekiwanie, mięciutko z indonezyjskim akcentem, padło – podejdź!
-Kto? Niby, po co? Gdzie?
Jak?- Były wyjaśnienia w eterze - coś na kształt body Language , ale w radio - to supplier, nieśmiało oznajmiał swoją
obecność, gdzieś… w mroku, był na radarze, ale tłoczno tam było, ruch szalony…,
który to? Papcio wywnioskował z paplaniny, że jest przesyłka dla nas.
Były próby tankowania
nocą, nieudane, bo w żaden sposób dostawca nie umiał się w ciemnościach i w
kołysaniu ustać, słaby był w manewrowaniu więc nici z tankowania. Szaleństwo i
paplanina dobiegająca z kilku głośników na raz sprawiły, że nasz prowiant
został eteryczny.
Pitna woda, prowiant,
paliwo świsnęły nam przed nosem. Sorki, przeprosiny moje, dostarczono jakimś cudownym
rzutem prezent w postaci 1 arbuza- świeżość w świeżości najwyższej, świstem
odparował upragniony przez wszystkich - to prezent od jegomościa, przez którego
na samym początku wyprawy zaproszeni byliśmy z Papciem na wieczerzę, ową
nieudaną, o niestosownej porze i w zbyt odległym miejscu.
Kiwa strasznie, morze
chlipie, wiatr świszcze.
Rankiem Gamoń wreszcie dostarczył na mostek wyczekiwane
przez armatora rozliczenie zużycia paliwa i po raz pierwszy wszystko się zgadzało, po ostatniej inspekcji
wypadł fatalnie, więc wyprosił pomoc u II Mechanika, któremu rachunki zawsze śpiewająco grały. W
samodzielnych rozliczeniach Gamoń
liczby rozmaite faworyzował, bardzo nie celnie, pudło za pudłem… tracił czas
swój i Papcia i szansę na utrzymanie się w robocie a pracował sumie-n-nie, szczególnie na nocnej wachcie,
gdy w mroku potykali się na nim poszukujący
wsparcia w kawie.
Kiedy skończył wachtę,
rzucił się na jedzenie z subtelnością, by smakować każdy kęs, ale narastający
ogień przypraw skierował subtelności w inną stronę, wietrzyłam zażartą kłótnię
z kawalarzami, jednak zawodnym okazało się moje wietrzenie, bo Gamoń zalatywał tylko
pieprzem i tchórzem - nici z rozrywki, cykl uroczystości nadal jednak trwał, bo
takie jest prawo morskie, jedynym arbitrem bywa armator.
Dla Madame obserwacje
poczynione, skarbem były, bo to siedząca w domu pojęcia o żadnych życiowych
zawirowaniach nie miałam, rozrywki i pożytku z telepudła mamiąco - paplającego,
bynajmniej żadnego, wszystko można mieć, natychmiast, z bankową dokładnością,
ćwierkają jak wróble.
Paniusi należało się
jakieś życiowe przysposobienie.
W nocy kapitana
wyrzuciło z koi – To I Gamoń -sztormował… na zatracenie nas prowadził! Manewrował bowiem pod wpływem, na co wpływ miał sztorm i
to, że na mostku był sam i...
Zawiłe było jego tłumaczenie, ciął nawet więzy
rodzinne i gdy nuta pobrzmiewać zaczęła
fałszywa, już żaden wiatr nie wcisnął kłamstwa w ucho Papcia.
Papcio się
zeźlił, zakleił plastrem prędkość na ustrojstwie, którego gamoniowaty nadużył, tak więc oplastrowani szanse mieliśmy cało
dopłynąć do macierzystego portu, nawet jeśli nadużywający osiągnie stan
upojenia, co było pod kontrolą anielską, bowiem Papcio przydzielał Kogoś gamoniowatemu do każdej północnej wachty.
- szarpie,
trzaska, groźnie jęczy,
fala
ryczy - człek się męczy.
sobota, 7 grudnia 2013
12 w dryfie
Wielki Szef, za sprawą którego
znaleźliśmy się na łowisku, kontroluje
wszystko- ekonomicznie - zużycie paliwa
- naszego- Oj! Poszło!-
rozpłynęły się pieniążki, ciągle nas gonił po swoim tajnym poligonie,
wiemy gdzie pieniądze poszły. Cięty język Papcia
wyjaśniłby wszystko, jednak Wielki Szef samodzielnie domyślił się, i
nareszcie zabrał sprzęt i pasażerów, których nam wtrynił, bez ostrzeżenia i bez
dodatkowego prowiantu. Ci nieznośni byli, aroganccy i zniecierpliwieni w
oczekiwaniu na swoją kolejkę w dręczeniu szlachetnego tuńczyka, zżarli załodze
mięcho, bo na ryby patrzyć nie mogli.
Ulżyło
wszystkim, kiedy smród po nich odwiało na łajbę, która wywiozła ich na zaplanowane
miejsce przy sidłach i sieciach.
Słoneczko świeciło, ale chmury wiatr oszalały pędził,
jak pies owce po hali.
Nałożyły
się fronty atmosferyczne.
W
eterze BURRASCi (włoskie
meteorologiczne ostrzeżenia o sztormie) narastały i kiwaliśmy się strasznie. Zupka pomidorowa bełtała się w moim żołądku,
ale dawała paliwo i satysfakcję, bo udało się nauczyć Chudzinę jak smakować i wyglądać powinna. Były też nadziewane
kalmary, jak smakowały nie wiem, zapach
ich był odpychający.
Burrasca i swell,
co pół godziny 5 w skali, 6 i ciągle wzrostowo…, z radia ciągnął się włoski makaron, trzaski, zgrzyty, fala
zalewała pokład, holownik stawał dęba.
Po miesiącu niektórym odbija, ja tam
czasu mam dość, smrodek z komina wirujący z wiatrem - bynajmniej, przywyknąć
się da - ja tak bardzo się do luksusu nie przyzwyczajam,
kaftan bezpieczeństwa mi nie grozi.
W
chwilach całkowitego osamotnienia robię serwetki dla Przyjaciółki.
Szarpie
morze, trzaska w burty, niebo groźnie kłębi chmury.
Fala krzyczy
a wiatr ryczy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)