Translate

niedziela, 15 grudnia 2013

14 ryba

Papcio śledził na radarze statki, kreślił linie, ustawiał auto pilota, dawał instrukcje Chudzinie, śmiali się, rozprawiali o nawigacji i bardzo mnie tym znużyli.

Wyszłam na balkonik, tam mgła otaczała ze wszystkich stron holownik, skraplała się na sznurkach, relingach, spływała wolnymi strużkami po szybach, osadzała się na nastroszonych włoskach moich zziębniętych rąk, właziła w snop światła patrzący na rufę igrając drobinkami wilgoci, wreszcie zagarnęła gwiazdy i Wielki Wóz zabrała.
- Och!- Westchnęłam. Nastawiona na miłą rozmowę z Papciem, wróciłam na mostek i próbowałam wmieszać się w rozmowę...
Dostałam ciasteczka, kawę i znak, żebym się ulotniła, bo Papcio czasu na bzdury nie ma. Niepyszna wycofałam się, na balkonik, połaziłam w tę i na zad poganiana przechyłami martwej fali, dopadłam Syriusza, wykradając go mgiełkom snującym się po niebie i doszłam do wniosku, że rychło wyczerpią się  moje baterie, trzeba iść spać. Ku zadowoleniu wszystkich, wyszłam zabierając ze sobą książkę (nocą na mostku panują ciemności).
Byłam już otulona kołderką, zanurzona w lekturze, nagłe poczułam szarpnięcie. Jakieś wariackie dygotania, rozkołysało holownik a potem rzucało aż blachy zazgrzytały w szkielecie piszczało i trzeszczało. Coś spadło mi na głowę.
 - No, nie! Papcio znów zmaga się z robotą- pomyślałam, nie raczyłam dźwignąć się z posłania, żeby zobaczyć, co dzieje się w mroku za mgławą szybą. Czas jakiś trwało torturowanie moich gnatów, wnet jednak przywykłam, polubiłam nawet i rozluźniona usnęłam tuląc książkę do piersi.
W ramionach Morfeusza śnić już zaczęłam, ale postukiwania w szoty i drzwi brutalnie wydarły mi cudne marzenia, do kabiny wciekło przez kratki wentylacyjne kłębowisko dymu i woń różanego mydełka, ta przywiodła na myśl Gamonia w mięciutkich kapciach w puchatym szlafroku człapiącego pod prysznic, rytmicznie obstukującego korytarzowe szoty kutasikiem na długim srebrnym zwisie, z którym się nie rozstawał. Oczyma wyobraźni ujrzałam go, bezmyślnie zanurzonego w kłębach dymu cygara z którym łaził całymi dniami - litościwe pobłażanie wywołał. Zapomniałam o pięknych snach, odpłynęły wraz z przebudzeniem woniejącym tytoniem. Tupotanie niepokojące dobiegło mych uszu i nie mogły to być odgłosy spod prysznica. Coś warczało, gulgotało, dzika bieganina, coś się działo… a ja zgadywałam;
 - Maszyna fiksuje? Mechanik Gamoń wessany został przez kanalizację? Może gonią go, w kaftan bezpieczeństwa chcą otulić, za zmarnowany mój sen? Kołderka mnie przytrzymała - fantazje trzymaj na wodzy i nerwy w ryzach, nie szalej, hałasy ustaną, szarpanina, bieganie, chlusty, wszystko się uciszy.  Wyjdziemy z opresji cało… Zasnęłam.
Dopiero rankiem mogłam poznać przyczynę tumultu nocnego. 
 Kolorowa Brać spisała się doskonale, manewry wypadły podobno bez zarzutów, bo podstępnie odsunięto Gamoni dając im luz na parę godzin. Całe zamieszanie było z powodu tuńczyków, które zaganiano w sieci, by żywcem pojmane zawlec na farmy i śniętą rybą tuczyć w niewoli dla podniebienia dziwolągów i snobów gdzieś na drugim końcu świata w innym basenie, innego morza, równie bogatego w takież same tuńczyki, ale zamieszkanego przez ludzi uzurpujących sobie prawo do ochrony środowiska, jedynie na własnym terytorium.
Nasz holownik miał zabezpieczać łowisko w czasie brutalnego, bezmyślnego polowania na rybę.
- Przed czym?...
- To miało być polowanie a nie wojna, jak mi się zdawało nocą.

Szumi morze, tropi smutki, wolno płynie taki czas.
Falowanie koi nerwy, szmery zadręczają nas.







  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz