Pocięła
schab na równe plastry, odcięła z brzegów farfocle i strzępy a ułożywszy na kraju
deski stertę obrobionego mięsa, zaprosiła na poczęstunek kota, który od chwili
otwarcia lodówki mrucząc głośno krążył, robił ósemki pomiędzy jej nogami, prężył
się i wyciągał jak guma, hipnotycznie wpatrując się w każdy najmniejszy gest. Wrzuciła
skrawki wprost do głodnej kociej paszczy, która wnet się oblizała oczekując
jeszcze, ogon naprężony, pomruki i miauczenie dawały temu wyraz.
-Maciek! Aleś ty niecierpliwy i ciągle
nienasycony.
Świeży kęs mięsa
zawsze rozbudzał w kocie perystaltykę aktywności, łasił się do jej nóg jak
oszalały, wreszcie wskoczył na taboret, wyciągnął szyję, zaciągnął się zapachem
leżącej na desce obfitości i już miał łapę wyłożyć na blat stołu, ale machnięciem
ścierki zgasiła jego apetyt na jeszcze. Obrażony
zeskoczył na podłogę i z podwiniętym ogonem oddalił się - nikt mi łaski nie będzie robił.
Tłuczek do
mięsa odbijał się od sprężystego mięsa, uderzane mlaskało, odgłosy i machnięcia
raz po raz bitych kotletów raniły wrażliwe kocie uszka, kładł je po sobie zatapiając
w puszystym futerku okrągłej główki, cierpiał najwyraźniej jakby osobiście odbierał
ciosy, z nieskrywaną odrazą opuścił miejsce tortur, szorstkimi poduszkami łap szorował
środkiem kuchni, na moment stanął na progu i jeszcze zamanifestował swoje
niezadowolenie głośnym stąpnięciem na zielone linoleum w korytarzu, wszedł w
światło odbijających się od gładkiej powierzchni promieni słońca i będąc już w
prześwicie drzwi do pokoju dał jasno do zrozumienia mocnymi rozbłyskami światłocieni,
że nie jest zainteresowany współpracą w kuchni.
Przeliczała
rozbite porcje mięsa; Misiu, Rysiu i córusia, cztery, pięć, sześć, jeszcze raz; jeden, dwa, trzy… sześć. Przygotowała sól, pieprz, przyklękła
pod kuchenką, sięgnęła do blaszanej szuflady, hałasując w niej poszukiwała odpowiednich naczyń.
Jazgot,
jaki czyniły puste garnki dotarł do uszu drzemiącego kota. Symfonia rozbrzmiewała
w najlepsze, gary dudniły, przykrywki dzwoniły, wyszarpywana patelnia zgrzytem
nie poddawała się, piszczącym lamentem jak flety w filharmonii protestowała, przekładane
rondelki wystukiwały swoje rytmy to na podłogę, to na płytę kuchenną, stawy
biodrowe pracowały głośno jak uderzenia w kotły, łokcie trzeszczały a palce
niczym kastaniety klikały w dziwnym rytmie zapraszając do tańca. Wygrzany w
słońcu futrzak uniósł się, ślizgiem zsunął z fotela, poszusował przez dywan,
przylgnął do ściany, błyskawicznie niczym płynąca tapeta kryjąca kąt w
korytarzu dotarł do drzwi kuchennych, przy futrynie na moment zamarł, ale wessało
go do wnętrza kuchni, ostrożnie omijając Der
Dirigent Symphonie Küche,
płynnie za jej plecami pokonał pod stojącym dziecięcym krzesełkiem szczebelek
po szczebelku i dalej na ugiętych łapach, płasko przy podłodze trzymając się
prostej linii, ślizgiem przemknął wzdłuż kredensu, zawinął za nogę stolika całą
puszystość futra i wpełzł niczym wąż pod zwisającą koronkę serwety skrywając tam
całą szarość, wraz z ciemnymi prążkami puszystego ogona. Stał się
niewidoczny.
Dalej
poszło jak z płatka. Jednym bezszelestnym susem wskoczył na taboret, kłem
zaczepił o farfocel rozbitego mięsa i wraz z nim sfrunął pikując pod spódnicę
zaskoczonej Hausfrau,
szybkim cwałem między
nogami na korytarz, ostro skręcił na schody i tyle go widzieli.
- Dwa, cztery… pięć! Maciek! Ty pieronie! Szelma, złodziej! – Żaliła się krzykliwie, domyślając, gdzie różnica
w rachunkach.
Różnica
miała się dobrze, przemieszczała się wraz z sytością z ciepłego okna na
poddaszu, na chłodne schody, wreszcie na kredens, gdzie w spokoju drzemała do
obiadu. Choć grzeszne uczynki były teraz pod baczniejszą kontrolą, to jednak
nie gnano ścierką najedzonego, puszystego stwora, którego łapy sterczały
wystawione poza gzyms a ogon swobodnie zwieszony trzymał straż nad talerzami
zamkniętymi w górnej szafce kredensu. Maciek wiedział, że naruszenie
kontrolowanej przestrzeni było sygnałem do uładzenia zmierzwionego futra i
wylizania łap przed posiłkiem, byle niespiesznie, trzeba się jeszcze przywitać
z ulubieńcem, który po robocie smakował tysiącem obcych zapachów z różnych
domostw. Należy na smacznej brodzie, wyszczotkować i wygłaskać do lśniącego futro,
mrucząc przy tym bezwstydnie głośnymi akordami, więc uczepiony pazurkami
kołnierza wił się wokół szyi, oddając się pieszczotom, nawet cierpliwie gotów
był znieść mycie rąk przed obiadowaniem. Szara eminencja od niechcenia zeskakiwał
z karku najchętniej na kolana, gotów na dalsze przy stole pieszczoty i
głaskania oraz uzupełnianie wytraconej
energii strawionego przesytu.
- Katzenfutter nicht
bekommen!
Kot
jedzenia nie dostanie!
Kot
jedzenia nie dostanie!
Kot
jedzenia nie dostanie!
Kot
jedzenia nie dostanie!
Kot
wysypiał się całymi dniami w pokoju na fotelu, na kuchennym kredensie, a czasem
w bębnie pralki. „Frana” obejmowała go cichą krągłością, wyżymaczką chroniła od
ciekawskich. Ostatnio miejsce to polubił szczególnie, na składane w pralce brudne
rzeczy trzeba było kłaść kocią derkę, żeby kłaki kociej sierści nie prały się
wraz z bielizną.
-Jeszcze nigdy nie byłeś taki nienasycony!
Grubniesz w oczach! Jesteś leniwy i coraz bardziej tłusty – mówiła Hausfrau.
W pralce na
swojej derce -Maciek! … Okocił się? To
był moment naszego wielkiego zaskoczenia.
Maciek… ma kocięta?
Zastanawialiśmy się, czy może te kocięta to podrzutki, ale
nie.
Maciek, choć był kotką, pozostał na zawsze Maćkiem.