Translate

sobota, 29 sierpnia 2015

nadchodzi

Pszczółki do szkółki, ale czy tam jest miód?
Oj będzie się działo! Już współczuję. Ta mordercza gonitwa za podręcznikami, zmyłki i pomyłki, odpływająca kasa, całkowite pomieszanie z poplątaniem, przez jawny obłęd nawiedzonych i wszystko wiedzących. 
Wcale się nie dziwię, że macie dość. 

Trzeba się dokopać się do fundamentów; rodzina, dziecko, potem szkolenie-szkoła...





 Aj, a jaj! 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

sucho

Macierzanka przekwita, jaskółki odleciały, liście na brzozach pożółkły, trawa schnie na potęgę tylko cukinie resztkami sił owocują a borówka upuszcza z upału owoce, jesień, jesień. Lato zamietli pod dywan? Kiepsko:(



czwartek, 20 sierpnia 2015

słoneczna karma

Od czasu do czasu potykamy się o prawdę, ale większość z nas podnosi się, otrzepuje i idzie dalej... czemu?

Osoba, która niczego nie kwestionuje jest z klinicznego punktu widzenia martwa, ponieważ według standardów medycznych brak aktywności mózgowej oznacza koniec życia. 


sobota, 15 sierpnia 2015

na jednym wydechu

Podsumowanie wypadu na plażę.

Odczuwać mogłam: niesmak, gdy sandały moje chlejące bagno na mocno płatnym parkingu zmieniły kolor, w powietrzu skwarkowy smród niedojadków i niedopitków dni poprzednich, podobnie cuchnący wyziew z jam niezagospodarowanych i wylatający z za reklam i mocy przereklamowanych i mocno nie na czasie atrakcji, piekielny skwar oddolnie i skwar z nieba lejący się na mnie i współtowarzyszących i pot ze strachu, bo mogłam być rozjechana przez pośpiech jakowyś do „miejscówki” plażowej a być może tylko zachlapana z kałuży błotem przydrożnym, zatem obserwowałam, co się w okół mnie dzieje i zaobserwowałam zmiany poczynione w panoramicznej kolorystyce ciuchów, gadżetów, dmuchanych stworów, parawanów i mniej lub bardziej potrzebnych instrumentów do grzebania w piasku, bicia piany i drenowania portfeli a chodnik na starcie, przy wejściu nie powiem, ekstra a na samą plażę to już dla nieuważnych dupo-zjazd a może slip dla łodzi rybackich, sądząc po transparentnym powitaniu, plaża musi niczego sobie, była godzina dość młoda nie myślałam debetowo, beztrosko odpuściłam 100% bezpieczną wygraną i bez pardonów, gdzie popadnie i bezmyślnie stawiałam stopy obute w upaprane sandały, bo nikt się nie obrażał niechcący podeptany, taki był luz, następnie to już była bryza morska, do której nastawiłam się dotrzeć i przy niej spacerowo pozostać i była chlapiąca cudownie całkiem czystą wodą a w dalszej dalszośći obserwowałam, co się dało; samo-zachwyt gwiezdny, pogardę gardy, świetne i świetnie biegające majtki, wiatropędny ślizg i swój klasyczny cień na dziewiczym piasku, że wypadł grubo grubiej niż ja w całej swojej okazałości z dodatkiem nakrycia głowy, wykasowałam, wystawiam kapelusz na podziw, oglądajcie do woli a mój mix abarotno był w odwrotnej kolejności, jedynie porcja obowiązkowo testowanego turbota z frytkami wydrenowała nas ze szczętem, ale za to skwar zelżał, bo na burzę się zebrało, gdzieś już grzmiało to chłodnym nas wywiało i w drodze powrotnej podziwiać mogliśmy w mijanym sadzie dojrzewające czereśnie. 



















Nie mam już telewizora, ale zdaje się, że nadal aktualności są te same.



wtorek, 11 sierpnia 2015

Maciek

Pocięła schab na równe plastry, odcięła z brzegów farfocle i strzępy a ułożywszy na kraju deski stertę obrobionego mięsa, zaprosiła na poczęstunek kota, który od chwili otwarcia lodówki mrucząc głośno krążył, robił ósemki pomiędzy jej nogami, prężył się i wyciągał jak guma, hipnotycznie wpatrując się w każdy najmniejszy gest. Wrzuciła skrawki wprost do głodnej kociej paszczy, która wnet się oblizała oczekując jeszcze, ogon naprężony, pomruki i miauczenie dawały temu wyraz.
-Maciek! Aleś ty niecierpliwy i ciągle nienasycony.    
Świeży kęs mięsa zawsze rozbudzał w kocie perystaltykę aktywności, łasił się do jej nóg jak oszalały, wreszcie wskoczył na taboret, wyciągnął szyję, zaciągnął się zapachem leżącej na desce obfitości i już miał łapę wyłożyć na blat stołu, ale machnięciem ścierki zgasiła jego apetyt na jeszcze.  Obrażony zeskoczył na podłogę i z podwiniętym ogonem oddalił się - nikt mi łaski nie będzie robił.
Tłuczek do mięsa odbijał się od sprężystego mięsa, uderzane mlaskało, odgłosy i machnięcia raz po raz bitych kotletów raniły wrażliwe kocie uszka, kładł je po sobie zatapiając w puszystym futerku okrągłej główki, cierpiał najwyraźniej jakby osobiście odbierał ciosy, z nieskrywaną odrazą opuścił miejsce tortur, szorstkimi poduszkami łap szorował środkiem kuchni, na moment stanął na progu i jeszcze zamanifestował swoje niezadowolenie głośnym stąpnięciem na zielone linoleum w korytarzu, wszedł w światło odbijających się od gładkiej powierzchni promieni słońca i będąc już w prześwicie drzwi do pokoju dał jasno do zrozumienia mocnymi rozbłyskami światłocieni, że nie jest zainteresowany współpracą w kuchni.      
Przeliczała rozbite porcje mięsa;  Misiu, Rysiu i córusia, cztery, pięć, sześć, jeszcze raz; jeden, dwa, trzy… sześć. Przygotowała sól, pieprz, przyklękła pod kuchenką, sięgnęła do blaszanej szuflady, hałasując w niej poszukiwała odpowiednich naczyń. 
Jazgot, jaki czyniły puste garnki dotarł do uszu drzemiącego kota. Symfonia rozbrzmiewała w najlepsze, gary dudniły, przykrywki dzwoniły, wyszarpywana patelnia zgrzytem nie poddawała się, piszczącym lamentem jak flety w filharmonii protestowała, przekładane rondelki wystukiwały swoje rytmy to na podłogę, to na płytę kuchenną, stawy biodrowe pracowały głośno jak uderzenia w kotły, łokcie trzeszczały a palce niczym kastaniety klikały w dziwnym rytmie zapraszając do tańca. Wygrzany w słońcu futrzak uniósł się, ślizgiem zsunął z fotela, poszusował przez dywan, przylgnął do ściany, błyskawicznie niczym płynąca tapeta kryjąca kąt w korytarzu dotarł do drzwi kuchennych, przy futrynie na moment zamarł, ale wessało go do wnętrza kuchni, ostrożnie omijając Der Dirigent Symphonie Küche, płynnie za jej plecami pokonał pod stojącym dziecięcym krzesełkiem szczebelek po szczebelku i dalej na ugiętych łapach, płasko przy podłodze trzymając się prostej linii, ślizgiem przemknął wzdłuż kredensu, zawinął za nogę stolika całą puszystość futra i wpełzł niczym wąż pod zwisającą koronkę serwety skrywając tam całą szarość, wraz z ciemnymi prążkami puszystego ogona. Stał się niewidoczny.
Dalej poszło jak z płatka. Jednym bezszelestnym susem wskoczył na taboret, kłem zaczepił o farfocel rozbitego mięsa i wraz z nim sfrunął pikując pod spódnicę zaskoczonej Hausfrau, szybkim cwałem między nogami na korytarz, ostro skręcił na schody i tyle go widzieli.     
- Dwa, cztery… pięć!  Maciek! Ty pieronie! Szelma, złodziej!  – Żaliła się krzykliwie, domyślając, gdzie różnica w rachunkach. 
Różnica miała się dobrze, przemieszczała się wraz z sytością z ciepłego okna na poddaszu, na chłodne schody, wreszcie na kredens, gdzie w spokoju drzemała do obiadu. Choć grzeszne uczynki były teraz pod baczniejszą kontrolą, to jednak nie gnano ścierką najedzonego, puszystego stwora, którego łapy sterczały wystawione poza gzyms a ogon swobodnie zwieszony trzymał straż nad talerzami zamkniętymi w górnej szafce kredensu. Maciek wiedział, że naruszenie kontrolowanej przestrzeni było sygnałem do uładzenia zmierzwionego futra i wylizania łap przed posiłkiem, byle niespiesznie, trzeba się jeszcze przywitać z ulubieńcem, który po robocie smakował tysiącem obcych zapachów z różnych domostw. Należy na smacznej brodzie, wyszczotkować i wygłaskać do lśniącego futro, mrucząc przy tym bezwstydnie głośnymi akordami, więc uczepiony pazurkami kołnierza wił się wokół szyi, oddając się pieszczotom, nawet cierpliwie gotów był znieść mycie rąk przed obiadowaniem. Szara eminencja od niechcenia zeskakiwał z karku najchętniej na kolana, gotów na dalsze przy stole pieszczoty i głaskania oraz uzupełnianie wytraconej energii strawionego przesytu.
- Katzenfutter nicht bekommen!  

Kot jedzenia nie dostanie!
Kot jedzenia nie dostanie!
Kot jedzenia nie dostanie!
Kot jedzenia nie dostanie!

Kot wysypiał się całymi dniami w pokoju na fotelu, na kuchennym kredensie, a czasem w bębnie pralki. „Frana” obejmowała go cichą krągłością, wyżymaczką chroniła od ciekawskich. Ostatnio miejsce to polubił szczególnie, na składane w pralce brudne rzeczy trzeba było kłaść kocią derkę, żeby kłaki kociej sierści nie prały się wraz z bielizną.  
-Jeszcze nigdy nie byłeś taki nienasycony! Grubniesz w oczach! Jesteś leniwy i coraz bardziej tłusty – mówiła Hausfrau.

W pralce na swojej derce -Maciek! … Okocił się? To był moment naszego wielkiego zaskoczenia.
Maciek… ma kocięta?

Zastanawialiśmy się, czy może te kocięta to podrzutki, ale nie. 
Maciek, choć był kotką, pozostał na zawsze Maćkiem.