Translate

niedziela, 31 maja 2015

Dzień Dziecka



Wszyscy byliśmy dziećmi

czemu nie jem ryb?


Mewa- powstała z przyciętego pojemnika na olej, łatwo pędzel wetknąć między jej skrzydła i miksturą chemiczną przeznaczoną do WC, smarować gwinty, liny i inne. Nie wiadomo jak owa mewa znalazła się w wodzie, może przez nieuwagę, eh, raczej przez niechlujstwo. Unosiła się na fali z absolutną obojętnością, wabiła ptaki, przyciągnęła też moją uwagę.
Obecność w błękitnym morzu plastikowego „ptaka” z czerwoną zakrętką zamiast dziobu wkurzała mnie, ale najbardziej, sztuczna dostojność i ten odrdzewiacz, który zakwitł fioletową plamą na wodzie, drżąc w tęczowej obwódce, niczym skrzydło ogromnej ważki a pod nią ku słońcu iskrząc się ławicą wypłynęły malutkie rybki, nieświadome skażenia, taki smaczny kęsek dla dużego drapieżnika, ogonek łańcucha pokarmowego wzbogacony płynem WC w roli odrdzewiacza. Film na wodzie czesał wiatr, jak to on ma w swoim zwyczaju a o tym, co czesze rozgada wszem i wobec. Natura się zemści!
Długo rozmyślałam o tym, co działo się za dnia.
- Skład chemiczny wody już dawno przestał wskazywać ze to, że woda kryształowo czystą jest. Badania zawsze wskazują, że jest nadmiernie zasolona, nasycona, zanieczyszczona, skażona, itd.
Zaniechać procederu zanieczyszczania wód nie umiemy, ani powstrzymać, jeśli się nie przystosujemy zginiemy, utoniemy w gównie, staniemy się jak ono, chyba, że nam rośnie jakiś nowy organ oczyszczający, ale obawiam się, że raczej rak nas zeżre… rozmyślałam, rozważałam… aż tu nagle pojawił się Merlin. Wielka ryba.
 –Strong fish 700 kilogramów! - Krzyknął bosman wielki znawca ryb, amator wędkowania. Ryba wyskoczyła z morza zrobiła obrót i plasnęła płasko w wodę rozchlapując gładką powierzchnię, roznieciła pianą, poruszyła uczesane do snu plamy na wodzie, teraz zmącone wirują jak derwisze, rozzłoszczone tańczą, wir wzmaga ich barwy, przyspiesza i zmienia je w tęczowe obręcze, ryba je wyłapuje, zatapia, mrużąc oko zaśmiała się i gromkim głosem oznajmiła
-Jestem starą rybą wiele widziałam, woda to mój żywioł, nie jedną wodę piłam, w moim ciele cała tablica Mendelejewa. My ryby powoli konamy w mętnym śmietniku i tego ucywilizowany człowiek musi doświadczyć, żeby się opamiętał! Na nic okropności wojen, krucjaty, podrzynanie gardeł, tortury, zarazy, nadal jest dzikusem, prymitywnym niewolnikiem mamony - ryba machnęła ogonem, zanurkowała a na powierzchni ukazała się mewa, rosła w oczach, potężniała.
Krzyknęłam przerażona do baryłkowatego bosmana – Gruby! Ona ci to, ona! Jeno skrzydła zanurzyła w wodzie, czerwień na jej licu taż sama płonie, podąża za nami unoszona z prądem, poganiana wiatrem, szarpie się na fali. Ścigać będzie do skutku a kiedy dopadnie … Obudziłam się.
Wiele razy widziałam unoszące się śmieci na szlaku statków, wyglądały na spienionej drodze jakby je wielka śmieciara zgubiła. Do morza wywala się niekoniecznie organiczne śmieci, z rzekami spływają takie toksyczne paskudztwa, że trudno sobie to wyobrazić, ale co tam wody w oceanach jest dużo, czy ona jeszcze smakuje rybom? 








piątek, 29 maja 2015

lodowato

Popołudniem Papcio śpi w chłodnej kabinie, jest zimno, lodowato, takich warunków potrzebuje Papcio do regeneracji, musi być przytomny, tyra w końcu dniem i nocą, pingwiny strzegą jego spokojnego snu. Ja nie mam potrzeby odsypiania nieprzespanej nocy, na czytanie w kabinie zbyt zimno a na pokładzie w południe skwar, nie wyniosę laptopa do messy zarezerwowana dla załogi, ani na mostek, bo tam Małpi Pyszczek popala, puszcza smrodliwe dymy ze swojej kościanej fifki i nie przepuści mnie, będzie wypełniał godzinę dziennik okrętowy, wypnie na podziw swoje „wytworne” rękawice wetknięte w kieszeń na siedzeniu, nie usunie tyłka, żebym swobodnie przeszła, udawał będzie głuchego doprowadzając mnie tym do furii a na moje – No fumare!- „światowiec” odpowie – Yjeszzz (tak) Madame! – i durnowato się zaśmieje.
Mam już dość jego wyrafinowanej głupoty. Oj! Nastąpiłaby niekontrolowana eksplozja mojej wściekłości. Już siebie widzę i słyszę jak wrzeszczę - Głupcze! Myślisz, że jestem panienką portową, która zachwyca się byle smrodem? – Cisnęłabym w morze sponiewieraną skorupę muszli w roli popielniczki – Wracaj piękna do Natury, wciskali w perłową masę pety, nacierali cię smrodem, pora byś się oczyściła z tych wulgarnych śladów cywilizacji, niech szlag z tym paleniem, wyszli od Natury a zgubili w śmietniku.

Chyba jestem zmęczona durnotą tych samych gąb, pora zakończyć te morskie eskapady, tymczasem trzeba wytrwać jakoś do końca. Opatulona w koc, dzwoniąc zębami posiedzę z pingwinami, posłucham chrapania, pokiwam się w fotelu a żeby nie widzieć falującego morza zamknę oczy, pomarzę o zielonych liściach drzew w moim ojczystym…   










czwartek, 28 maja 2015

nie rozlałem


Dzień za dniem mijały, Papcio mocno obrósł szczeciną, więc z rana, gdy wszyscy jeszcze spali ostrzygłam Papcia, jasne, że na mostku, tu widniej, podłoga tydzień po sztormie ciągle zachlapana kawą, gapowaty oficer porozlewał, później się tłumaczył, jak to było z tymi przechyłami, nie zdziwiłabym się, że trenuje żonglerkę z tacą na głowie po tym, jak Papcio w sztormie przyniósł w jednym ręku kubek ze swoją kawą, drugą trzymał miseczkę z gorącą zupą, zamiast trzymać się poręczy przy schodach. Kiwało porządnie, ale Papcio tanecznym krokiem wszedł po schodach, łokciem otworzył drzwi, zręcznie balansując odwrócił się i z gracją pośladkiem odepchnął je zatrzaskując, na koniec zawołał radośnie:
- Nie rozlałem! Załoga jeszcze z rozdziawionymi gębami stoi w mesie, nim zaproponowali mi pomoc, wszedłem po schodach i jestem. Madame, oto twoje nudle!

Strzygąc Papcia starałam się jak tylko mogłam, żeby go nie oszpecić a po strzyżeniu zebrałam szczecinę z podłogi zapakowałam w serwetkę, żeby razem z moimi obciętymi kędziorkami wrzucić do morza w jakiejś pięknej zatoczce, by los ponownie nas tam sprowadził - zabobon - jemu trzeba się poddać, żeby nie zwariować, gdy się ma, co się ma i do towarzystwa wielko-światowość wydumaną. Siakość, jak to mawia taka jedna, co to ją lubię, przycinając nadmiar czupryny Papcia przeczuwałam, że demonstracja jakaś będzie, się nie myliłam. Papcio wstał zły, bo strzyżenie go bardzo stresuje, ale uszy miał całe, żadnych schodów na upierzeniu nie zauważył, więc powodu do obaw nie miałam. Sprawiłam się dobrze i oczekiwałam bladego uśmiechu, ale na linii przekazu pojawiła się przeszkoda, po schodach lazł rysując ścianę parszywie brudnym wiadrem Chief w owerolu manewrowym, za nim jego podwładny z mopem czystościowym - demonstracyjnie nas wypraszając z mostku.
Pomyślałam – No! oflagowali się ścierkami, opony zaraz palić będą tak im przeszkadza władza i nieporządki. Oddaliliśmy się bez słowa do kabiny, Papcio pod prysznic, pozbyć się swędzącego i dogolić to, czego nożyczki nie ścięły a ja odszukałam zadekowaną paczkę daktyli, żeby powetować straty na honorze po wypędzeniu. Odczekaliśmy godzinę w nadziei, że lśniąca od czystości podłoga wyschnie. Papcio nieśmiało wyjrzał na korytarz czy aby szaleństwo higieniczne nie opanowało całego statku, ale nic takiego nie miało miejsca, więc wyszliśmy z ukrycia. Na mostku żadnych niespodzianek, brud rytualnie rozmazany, co miało się przykleić się umocowało odparowaną wilgocią a intruzi już na rufie szlifowali resztki farby z holowniczego relingu zerkając czy Papcio podziwia pracowitość. Oj, pracowitość była równie sumienna jak mycie podłogi, bo szybko spłukali pył słodką wodą. Potem czekając żeby wyschło przed malowaniem, popijali kawkę z pozostałymi udającymi przepracowanych, co to dopiero dołączyli wypełzłszy na świeże powietrze z ukrycia, razem pytlowali w obcym nam języku a rechoty śmiechu zagryzali ciasteczkami, aż wreszcie lulki zapalili relaksacyjnie. Pora była na obiadek, to, czego oczekiwał kubeł na śmieci za burtę wyrzucili pośpiesznie znikając nam z widoku. Apetyt mają. Gdy zeszliśmy do messy na ich talerzach piętrzyły się już góry ryżu obficie polane melanżowym czymś, bardzo tłustym, nikt nie wnikał, co to za „wonny” przysmak. Jedli palcami, energicznie ugniatając, zgrabne kule i błyskawicznie maczając suche w tłustym wrzucali do ust. Przegryzali spalonymi żeberkami, połykali kawałki rąbanego, mało apetycznego, duszonego kurczaka za to tak pikantnego, że zdawał się dymić na fioletowo. Wydłubywali palcami z pomiędzy zębów drobne kosteczki wypluwając je na brzeg talerza a na magiczne słowa wypowiedziane przez Klauna -„Filipinian eat” - zerkając na nas wybuchali salwami śmiechu.
Nikt nie bronił nam posmakować ich specjałów. Broń Boże! Na oficerskim stały talerze ze stygnącym makaronem, bezkształtne pulpety, półmisek z czymś, co przypominało zmarnowane warzywa; wysmażoną we wściekle gorącym tłuszczu marchewkę i zieloną cienką fasolkę z ćwiartkami ziemniaków, obficie polane całym tłuszczem, jaki tylko udało się wydobyć z frytkownicy, wszystko wytaplane w bułce tartej, w celach antypoślizgowych, żeby trzymało się widelca.
Kochany Papcio miał świętą cierpliwość do mojego kręcenia nosem na specjały kulinarne, uśmiechem wynagradzał mi mój brak fizycznego wybuchu wściekłości na Klauna. Przezornie udawałam minimum zadowolenia z obawy przed doprawieniem arszenikiem porcji przydzielonego mi żarcia.
Przy tzw. kapitańskim stole od dłuższego czasu nikt nie kusił się konsumować tego, co załoga pałaszowała z wielkim apetytem. Schrupałam tylko kilka rurek niedogotowanego makaronu, zjadłam cztery plastry pomidora, nadgryzłam ładnie zapowiadającego się pulpeta i grymaśnie ustawiona zamierzałam podziękować za dalsze tortury i odejść. Papcio fuknął na mnie. – Zjedz coś, bo będziesz głodna, do kolacji sześć godzin. 
-W kabinie mam jeszcze figi, które kupiłam na bazarze - odpowiedziałam zbierając się do wyjścia, ale Papcio gestem sprzeciwu zatrzymał mnie, mówiąc. – I to mało. Współbiesiadnik Włoch wzruszając ramionami skierował oczy ku niebu na znak, że i jemu żarcie nie smakuje. Tymczasem Klaun śledzący obiadowanie nasze, wystawił uśmiech na uwielbienie i ciskając na stół miskę z nieumytymi owocami, wybrał dla mnie wielką śliwkę mniemając, że raczy mnie frykasem, nawet nazwał owoc świeżo zerwanym słoneczkiem. Obdarowana śliwkę, której brutalnie przerwano sen o dojrzewaniu w gorących promieniach, z podziękowaniem zabrałam owoc i w ślad za Papciem udałam się do kabiny. Klaun w połowie zagradzając mi światło korytarza stanął z wciśniętymi rękoma w zapadłą klatkę, jakby dociskał obrazek kochanki do serca i zrozpaczony, że się oddalam, przekrzykując gwar messy usiłował zatrzymać mnie - Madame lubi jabłka?- pytał kiwając głową na „tak”, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że jabłka zeżarte już dawno i nie będzie ich aż do powrotu na stały grunt, co nastąpi za dwa tygodnie.
- Odpowiedziałam mu w moim ojczystym - Tak, Madame lubi przystojnych facetów, dobrą kuchnię i zdrowy rozsądek!

Nim Papcio ostro skręcił w czeluść klatki schodowej, zerknął jeszcze zaciekawiony na smalącego cholewki do kapitanowej zastygłego w niezrozumieniu absztyfikanta. 

sama w to nie wierzę


Już wiedziałam czego oczekiwać a jednak poleciałam, tym razem do Tunisu, dalej rozklekotanym samochodem agenta na holownik.
Nie było żadnych ceregieli. Było jak się spodziewałam, nie lepiej a gorzej niż poprzednio, cztery twarze znajome, reszta- się zobaczy.
Na wstępie przekonałam się, że kucharzy Klaun- żarcie będzie mało wykwintne, będzie tłusto, niestrawnie i nieapetycznie, ale przecież nie pojechałam tam zdrowo się odżywiać.

W kabinie czekała na nas rozwalona lampka, nieczynny wentylator i szuflady wypchane gratami poprzednika. Mało miejsca, ale to nie apartament, jakoś czas przeleci, ciężko było z pościelą, obiecano nam problem załatwić i tak się stało, dostaliśmy nawet wielki koc, wybitnie nie na statkowe warunki, w połowie nie mieściłby się w pralce, ale sprawdził się, w sztormie znakomicie blokował mnie i wszystko, co w nim przed zrujnowaniem chroniłam.  
     
Kursowaliśmy pomiędzy portem a tankowcem, który już kończył swój żywot jako wieża Wiertnicza.

Pogoda raz dopisywała innym razem nie. Cdn.








 Kto dowodził? ;))


czwartek, 21 maja 2015

pies to nie zabawka

Skąd dzisiejszy temat? 
Mam sąsiadkę, której wydaje się, że jej pies z rodowodem, jest super wyszkolony, ma doskonałe maniery, jak ona sama, więc ma prawo siać kupy gdzie mu się zachce a najchętniej na moim podjeździe i pod bramami mieszkańców osady. Pies posiada długachną smycz, więc wolno mu wszystko na tę odległość; wygniatać trawy, w których ptaszki uwiły gniazdko, przepędzić dzikie kaczki, postraszyć żurawie, wygrzebywać doły na cudzej posesji tylko, dlatego, że nie jest ogrodzona. Moje gospodarstwo jest ulubionym poligonem dla Pańci, nic o mnie nie wie, bo z nikim nie utrzymuję pytlarskich stosunków, mam wiele zainteresowań, brak mi czasu i nie mam ochoty na konwersacje typu
- „A co to za kwiatki, takie tam stadnie rosną w tym ogrodzie, te, co tu za plot wylazły?” - zawracanie głowy, zwyczajne dzwoneczki, pełno ich na całej osadzie, ma gały, to niech patrzy, nawet kolorowe pisma podają nazwy kwiatów a te podzwaniające przy potrząsaniu kwiatuszki znają nawet małe dzieci, jak tu nie wiedzieć, nie zapamiętać, aż trzeba mnie odrywać od pracy? Zaraz spadnie deszcz a mam jeszcze tyle w planie… Być może Pańcia ma uczulenie na dzwonki, nigdy nie użyła telefonu, ani dzwonka do bramy, nie zagadała, że chce umówić się na pogaduchy poznać,  porozmawiać, zapytać co ja na to, że zamierza mnie uraczyć jakimś dyskomfortem, zakłócić ciszę nocną -wszystko po fakcie, mam paluchem wytykać?
Wokoło są lasy, ścieżki a nawet drogi leśne i szlaki turystyczne, po których pozostali właściciele psów spacerują ze swoimi pupilami, ale Pańcia rasowej suki musi koniecznie zaliczyć wszystkie ogrodzone domostwa, żeby zdobyć jakikolwiek temat do plotkowania, intrygowania, siania zamętu, po to tylko, by nie żyć w harmonii z otoczeniem. Taki brak zainteresowania swoimi własnymi sprawami, własnym życiem i własnym psem chyba wynika ze złego wychowania, złej woli i całkowitego braku poszanowania dla cudzej prywatności.
Może nie mam racji?
 nasza wolność kończy się tam,
gdzie zaczyna się
wolność innego człowieka

Bierz odpowiedzialność za swojego psa.
Dbaj o to, by nikomu nie przeszkadzał
i nie zanieczyszczał otoczenia.
Czy słyszeliście o tym, że umieszczanie takiego znaku

jest nielegalne?

Apetycznie można pstrzyć podjazdy, trawniki, parki, place zabaw, ogrody itp. takimi znakami?



Tam gdzie notorycznie wyczesują psom kleszcze a kłaki pozostawiają na pastwę wiatru chyba postawię, może taki:


z dopiskiem:
- nieś się na pola i lasy, siej boreliozę na pożytek konowałom-

wtorek, 19 maja 2015

ulice Palermo

Żonglerka pochodniami na ulicy Palermo.
Zaraz wpłyniemy w tą uliczkę, żeby się tam zgubić na pół dnia
- było wspaniale.

Gdy zgłodnieliśmy siadaliśmy tu, żeby coś przekąsić.

Zobaczyć, czym handlują.

Ulica zamknięta dla pojazdów staje się wielkim deptakiem pełnym atrakcji.









Ci PIĘKNI LUDZIE
całą noc piekli chleb, żeby go nam mimo zmęczenia
z serdecznością zaoferować na ulicznym straganie.
Agro Bio Produkt






Miasto nie idzie spać z kurami.




 Zamieszki?–Dość częste protesty pokojowe.



Buziak na dobranoc.