Translate

czwartek, 28 maja 2015

nie rozlałem


Dzień za dniem mijały, Papcio mocno obrósł szczeciną, więc z rana, gdy wszyscy jeszcze spali ostrzygłam Papcia, jasne, że na mostku, tu widniej, podłoga tydzień po sztormie ciągle zachlapana kawą, gapowaty oficer porozlewał, później się tłumaczył, jak to było z tymi przechyłami, nie zdziwiłabym się, że trenuje żonglerkę z tacą na głowie po tym, jak Papcio w sztormie przyniósł w jednym ręku kubek ze swoją kawą, drugą trzymał miseczkę z gorącą zupą, zamiast trzymać się poręczy przy schodach. Kiwało porządnie, ale Papcio tanecznym krokiem wszedł po schodach, łokciem otworzył drzwi, zręcznie balansując odwrócił się i z gracją pośladkiem odepchnął je zatrzaskując, na koniec zawołał radośnie:
- Nie rozlałem! Załoga jeszcze z rozdziawionymi gębami stoi w mesie, nim zaproponowali mi pomoc, wszedłem po schodach i jestem. Madame, oto twoje nudle!

Strzygąc Papcia starałam się jak tylko mogłam, żeby go nie oszpecić a po strzyżeniu zebrałam szczecinę z podłogi zapakowałam w serwetkę, żeby razem z moimi obciętymi kędziorkami wrzucić do morza w jakiejś pięknej zatoczce, by los ponownie nas tam sprowadził - zabobon - jemu trzeba się poddać, żeby nie zwariować, gdy się ma, co się ma i do towarzystwa wielko-światowość wydumaną. Siakość, jak to mawia taka jedna, co to ją lubię, przycinając nadmiar czupryny Papcia przeczuwałam, że demonstracja jakaś będzie, się nie myliłam. Papcio wstał zły, bo strzyżenie go bardzo stresuje, ale uszy miał całe, żadnych schodów na upierzeniu nie zauważył, więc powodu do obaw nie miałam. Sprawiłam się dobrze i oczekiwałam bladego uśmiechu, ale na linii przekazu pojawiła się przeszkoda, po schodach lazł rysując ścianę parszywie brudnym wiadrem Chief w owerolu manewrowym, za nim jego podwładny z mopem czystościowym - demonstracyjnie nas wypraszając z mostku.
Pomyślałam – No! oflagowali się ścierkami, opony zaraz palić będą tak im przeszkadza władza i nieporządki. Oddaliliśmy się bez słowa do kabiny, Papcio pod prysznic, pozbyć się swędzącego i dogolić to, czego nożyczki nie ścięły a ja odszukałam zadekowaną paczkę daktyli, żeby powetować straty na honorze po wypędzeniu. Odczekaliśmy godzinę w nadziei, że lśniąca od czystości podłoga wyschnie. Papcio nieśmiało wyjrzał na korytarz czy aby szaleństwo higieniczne nie opanowało całego statku, ale nic takiego nie miało miejsca, więc wyszliśmy z ukrycia. Na mostku żadnych niespodzianek, brud rytualnie rozmazany, co miało się przykleić się umocowało odparowaną wilgocią a intruzi już na rufie szlifowali resztki farby z holowniczego relingu zerkając czy Papcio podziwia pracowitość. Oj, pracowitość była równie sumienna jak mycie podłogi, bo szybko spłukali pył słodką wodą. Potem czekając żeby wyschło przed malowaniem, popijali kawkę z pozostałymi udającymi przepracowanych, co to dopiero dołączyli wypełzłszy na świeże powietrze z ukrycia, razem pytlowali w obcym nam języku a rechoty śmiechu zagryzali ciasteczkami, aż wreszcie lulki zapalili relaksacyjnie. Pora była na obiadek, to, czego oczekiwał kubeł na śmieci za burtę wyrzucili pośpiesznie znikając nam z widoku. Apetyt mają. Gdy zeszliśmy do messy na ich talerzach piętrzyły się już góry ryżu obficie polane melanżowym czymś, bardzo tłustym, nikt nie wnikał, co to za „wonny” przysmak. Jedli palcami, energicznie ugniatając, zgrabne kule i błyskawicznie maczając suche w tłustym wrzucali do ust. Przegryzali spalonymi żeberkami, połykali kawałki rąbanego, mało apetycznego, duszonego kurczaka za to tak pikantnego, że zdawał się dymić na fioletowo. Wydłubywali palcami z pomiędzy zębów drobne kosteczki wypluwając je na brzeg talerza a na magiczne słowa wypowiedziane przez Klauna -„Filipinian eat” - zerkając na nas wybuchali salwami śmiechu.
Nikt nie bronił nam posmakować ich specjałów. Broń Boże! Na oficerskim stały talerze ze stygnącym makaronem, bezkształtne pulpety, półmisek z czymś, co przypominało zmarnowane warzywa; wysmażoną we wściekle gorącym tłuszczu marchewkę i zieloną cienką fasolkę z ćwiartkami ziemniaków, obficie polane całym tłuszczem, jaki tylko udało się wydobyć z frytkownicy, wszystko wytaplane w bułce tartej, w celach antypoślizgowych, żeby trzymało się widelca.
Kochany Papcio miał świętą cierpliwość do mojego kręcenia nosem na specjały kulinarne, uśmiechem wynagradzał mi mój brak fizycznego wybuchu wściekłości na Klauna. Przezornie udawałam minimum zadowolenia z obawy przed doprawieniem arszenikiem porcji przydzielonego mi żarcia.
Przy tzw. kapitańskim stole od dłuższego czasu nikt nie kusił się konsumować tego, co załoga pałaszowała z wielkim apetytem. Schrupałam tylko kilka rurek niedogotowanego makaronu, zjadłam cztery plastry pomidora, nadgryzłam ładnie zapowiadającego się pulpeta i grymaśnie ustawiona zamierzałam podziękować za dalsze tortury i odejść. Papcio fuknął na mnie. – Zjedz coś, bo będziesz głodna, do kolacji sześć godzin. 
-W kabinie mam jeszcze figi, które kupiłam na bazarze - odpowiedziałam zbierając się do wyjścia, ale Papcio gestem sprzeciwu zatrzymał mnie, mówiąc. – I to mało. Współbiesiadnik Włoch wzruszając ramionami skierował oczy ku niebu na znak, że i jemu żarcie nie smakuje. Tymczasem Klaun śledzący obiadowanie nasze, wystawił uśmiech na uwielbienie i ciskając na stół miskę z nieumytymi owocami, wybrał dla mnie wielką śliwkę mniemając, że raczy mnie frykasem, nawet nazwał owoc świeżo zerwanym słoneczkiem. Obdarowana śliwkę, której brutalnie przerwano sen o dojrzewaniu w gorących promieniach, z podziękowaniem zabrałam owoc i w ślad za Papciem udałam się do kabiny. Klaun w połowie zagradzając mi światło korytarza stanął z wciśniętymi rękoma w zapadłą klatkę, jakby dociskał obrazek kochanki do serca i zrozpaczony, że się oddalam, przekrzykując gwar messy usiłował zatrzymać mnie - Madame lubi jabłka?- pytał kiwając głową na „tak”, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że jabłka zeżarte już dawno i nie będzie ich aż do powrotu na stały grunt, co nastąpi za dwa tygodnie.
- Odpowiedziałam mu w moim ojczystym - Tak, Madame lubi przystojnych facetów, dobrą kuchnię i zdrowy rozsądek!

Nim Papcio ostro skręcił w czeluść klatki schodowej, zerknął jeszcze zaciekawiony na smalącego cholewki do kapitanowej zastygłego w niezrozumieniu absztyfikanta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz