Już wiedziałam czego oczekiwać a jednak poleciałam, tym razem do
Tunisu, dalej rozklekotanym samochodem agenta na holownik.
Nie było żadnych
ceregieli. Było jak się spodziewałam, nie lepiej a gorzej niż poprzednio, cztery
twarze znajome, reszta- się zobaczy.
Na wstępie przekonałam się, że kucharzy Klaun- żarcie będzie
mało wykwintne, będzie tłusto, niestrawnie i nieapetycznie, ale przecież nie pojechałam
tam zdrowo się odżywiać.
W kabinie czekała na nas rozwalona lampka, nieczynny wentylator
i szuflady wypchane gratami poprzednika. Mało miejsca, ale to nie apartament,
jakoś czas przeleci, ciężko było z pościelą, obiecano nam problem załatwić i
tak się stało, dostaliśmy nawet wielki koc, wybitnie nie na statkowe warunki, w
połowie nie mieściłby się w pralce, ale sprawdził się, w sztormie znakomicie
blokował mnie i wszystko, co w nim przed zrujnowaniem chroniłam.
Kursowaliśmy pomiędzy portem a
tankowcem, który już kończył swój żywot jako wieża Wiertnicza.
Pogoda raz dopisywała innym razem
nie. Cdn.
Kto dowodził? ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz