Translate

niedziela, 11 września 2016

I już po lecie!

24 sierpnia zniknęły wszystkie moje ptaki, jakie były pod moją obserwacją. Tak moje! Karmiłam je przez zimę, żeby później mieć spokój od much i komarów. Lato niby trwa a ptaki nagle gdzieś przepadły. Zapadły się pod ziemię?  To nie u nas było trzęsienie ziemi! Może matka ziemia popuszcza gazy, tu tereny łupkowe, eksploatacja w trakcie, gorzej, jeśli rolnicy wytruli ptactwo chemią.
Tak było cudnie, figlowały całymi stadami, młode ptaszki cieszyły się umiejętnością latania, stare wygrzewały się w słoneczku. Wprawdzie jaskółki zrobiły lot pożegnalny, pikując przed oknami, pokazywały, że młode przysposobione już do odlotu i pora uciekać do ciepłych krajów, bo tu już tylko zimno, słota i brak jedzenia, ale gdzie są moje sikorki, rudziki, mazurki i cała plejada pozostałych? Jeszcze nie obrały aronii. 
W ogrodzie jak nigdy zielono, ale to samo zielsko, mało kwiatów a jak już, to natychmiast sposobią się do zimy, tracą kolory wymyte deszczem, obszarpane wiatrem, żałośnie zwisają. Trawa utrapienie Papcia miejscami niekoszona, bo elektryczna kosiarka nie bierze, zaraza spalić się chce jak ją przyduszam a przecież to jej karma. Kosa spalinowa (nienawidzę jej, że też pozwoliłam kupić takie ustrojstwo!) żyłką zaplątuje się w gąszczu i Papcio, co rusz biega zakładać nową żyłkę a trawa jak sterczała tak sterczy, obfitą zieloną ciżbą ciśnie się między sobą, piętrzy ponad sobą ciekawa jak długo kosiarz wytrzyma w oparach spalin, bo ja nie! Okna zamknięte, zęby zaciśnięte, mózg zagotowany. Nie po to znoszę niewygody zadupia, żeby wędzić się w smogu spalin. 
- Oszaleję!
Papcio ma słuchawki na uszach, pot skapuje mu z ciuchów do kaloszy, macha kosą a ona kapryśna, powolna, nie bierze tej zieleniny jakby droczy się z moim okiem. Sina mgła dookoła roboty, zero wiatru, bo od rana, choć to już prawie południe, wisi jesienna mgławica nad okolicą.
–Czy musisz to robić dzisiaj? - Niedosłuch z klapkami milczy!
Nie wyjdę! Nie znoszę smrodu spalin. Papcio też je źle znosi, każdy wyjazd po zakupy i krążenie po parkingu kończy się bólem głowy i złym nastrojem, ale teraz, dobra nie musi się zastanawiać, z którego dystrybutora łyknął paliwa, teraz na świeżym powietrzu łyka te swoją dawkę toksyn, fizycznie zaangażowany, uparcie przekonany, że trawa to wróg, trzeba go tępić!
- Rób, co chcesz bylebym tego odgłosu piekielnego słuchać nie musiała!
Ręczniki pleśnieją, trzeba by palić w piecu, ale latem przy 180 C robić to tylko po to, żeby uzyskać odpowiednią temperaturę dla mnożenia grzyba i much, zresztą, na co mi mnożenie, jest mi potrzebne słońce, nie jestem cholerną pleśnią, zniosę –200 C, ale chętniej  + 300 C, w pełnym słońcu.

Muchy pojawiły się, już krążą nad dachem, słyszę ich stadne buczenie.

- Kto podpieprzył moje ptaszki!
Ostrzegam! 

Nie będę wybredna w torturach, 
lepiej przyznać się od razu!