Z reguły nie czytam kryminałów
i nie kocham filmów napadacko-bandyckich. „Flet z mandragory” Waldemara Łysiaka
przeczytałam w całości, delektując się nim kawałek po kawałku przez całe trzy
tygodnie. Zdecydowanie kocham grube, mądre książki, wymagające ode mnie czegoś
więcej niż tylko zabicia czasu.
Od filmów nie jestem uzależniona, raczej podglądam nie
zatapiając się w ruchomych obrazkach.
Pogoda nijaka, zimno i wieje, siedzimy w domu, oglądamy dramy.
Ostrzegałam już, że dramy wciągają? Ostrzegałam, wciągają nie
powiem, mnie nie pochłaniają bez reszty, te sensacyjne, typu zabili go i
uciekł raczej mnie nie interesują, ale ostatnio:
Węgry, Japonia, Korea i dzika akcja, tortury dla wyłuskania
sprawności oraz wytrzymałości z ciacha, tortur akurat nie lubię śledzić, ciacho
owszem podglądam, ale zatopiona w dzierganiu serwet, nie licząc oczek, samo leci jak
malowanie kwiecistej łąki, koronka unikatowa rośnie w oczach, podobną wiekową przez mgłę
pamiętam, zakrywała połowę pianina i w tym kierunku się
posuwałam, ale w ferworze, naprostowując brzegi coś się wymknęło, podobnie jak w dramie i robota poszła
w kierunku bluzeczki, teraz trzeba zrobić plecki, najlepiej ściegiem prostym,
niewymagającym myślenia; trzy słupki i oczko łańcuszka w szachownicę, taka
siateczka. Pożyczyłam prostokąt z beżowej robótki, niedokończonej, przyfastrygowałam, pasuje, polecę z białego motka, będzie arcydzieło:)) No siu!
Płynie
beztrosko z nurtem dramy, cieszę się skokami pionków na ekranie i przyrostem
kordonkowej siatki, myśli błądzą gdzieś w rejony- jak my to globalnie tracimy
energię i czas na nie wiedzieć jakie rzeczy i obce idee.
Na ekranie usiłują zabić bohatera, nawet chyba napalmem podpiec - tego ognia użyłabym na urzędasów, wytępić to tałatajstwo utrudniające mi życie.
Oglądam Ciacho, prawie wypatroszone, sam się zszywa, kuruje, ucieka i walczy taki sfastrygowany z mającym go unicestwić batalionem komandosów, oj nie mają łatwo, dopadają go, torturują, znów grają mięśnie, leje
się farba, skok na linie, bomba, ucieczka, kurde ale Koreańczycy namieszali, chwilami
staję z robótką, no przecież pojawia się trójkąt miłosny, w trakcie jakiejś
strzelaniny powiesiłam pranie.
Wracam do dziergania - centrala zgłoś się a ta
napuszona milczy, posuwa pionki na swojej szachownicy zachcianek, mrzonek i
oczekiwań, skłonna w każdej chwili, w ciemnych okularach, łapka w łapkę w
ukłonach wypiąć się na podwładnych, same bzdety.
Moja robótka posuwa się do przodu, oglądam dramę nie czytając
napisów, wiem o co tu biega, koreański znam na tyle, że wiem kiedy facet mówi chadzia to ona na wysokich
obcasach, truchcikiem pobiegnie za nim w ustronne miejsce a reszta na wyczucie (intonacja) i sruuu, leci odcinek za
odcinkiem.
Pionki świadomie lub mniej wystawiają się do odstrzału, gra trwa, szuszanki telefoniczne, pisk opon, nawrotka na szosie, auto gna tyłem do przodu.
- Kto wróg, kto po naszej?
- Cicho, oglądaj!
Wariatkowo, muzyka bębnami podkręca atmosferę, pif paf, lecą
iskry, komputery, łamane hasła, arogancki ton dowodzących i tu i tam energia
idzie w gwizdek a ja mam gotowy tył bluzeczki, tylko pozszywać.
Kilka minut w kuchni, puk! pukam do lodówki, odpowiednie półprodukty
na blat, cały czas na podsłuchu, oj dzieje się, symfonia nadaje rytm biciu
serca, kastaniety gonią, uciekają, strzelanka i sakralna muzyczka, jejku!
- Coś się
pali! - tyłek z kanapy, to tylko wykipiało na kuchenkę.
No! Zabili go! On,
ona leżą, sapanie, chlust, ocknął się, kamizelka, tak, to go uratowało. Żyje! - przecież to dopiero połowa dramy. A ta trzecia samiczka, normalnie trójkątem
wali. Łomotanie w bębny, rozkazy, wyczekiwanie, szansa, nadzieje, jest broń,
nie wykryli jej, będą kłopoty, tak czuję. Pora na męki - zdejmuj tą kamizelkę,
resztę też możesz, zlustruję taniec mięśni. No nieee! Ona celuje w niego, co za
zmiana akcji, jak tym babom się odmienia! Romans gasi Gbur dowodzący, rusz się,
mam cię pod lupą, kominiarki, bębny dają po uszach, szczęk broni, dym, dużo
dymu, do okupowanego budynku wdziera się
wroga organizacja, ja już tego nie ogarniam.
- Obiad!
- Nie teraz, zaraz
wyleci w powietrze!
Nikt nic nie wie,
błyski, napięcie. Sakralne pienia zapowiadają podstęp i zdradę, lusterko, cęgi
i cięcie, stop!
- Zjedzmy coś, bo
padnę.
Smętny obraz snuje
się, spokojnie sunie, myję gary, chlupot, znów podniesione głosy, orkiestra
symfoniczna oznajmia, że organizacja prawie rozbita, ale co tam, jeden moment i
wszystko się zmienia. Koreańczycy postawili na akcję, ma być szybka i jest.
Irys- lubię te
kwiaty, kiedyś je wydziergam, teraz więcej niż dziergam, widzę że świat goni za
czerwonym guzikiem.
- Ponuraku! No, naciśnij wreszcie ten czerwony guzik i daj
szansę nowym żyjątkom wygenerowanym z chaosu nuklearnego.
Film
polecam, flet z mandragory też, na koniec link dla zainteresowanych koronką irlandzką (warto się tam zalogować)