Translate

czwartek, 12 grudnia 2013

13 dostawa

O godzinie 21,00 z ciemności, nieoczekiwanie, mięciutko z indonezyjskim akcentem, padło – podejdź!
-Kto? Niby, po co? Gdzie? Jak?- Były wyjaśnienia w eterze - coś na kształt body Language , ale w radio - to supplier, nieśmiało oznajmiał swoją obecność, gdzieś… w mroku, był na radarze, ale tłoczno tam było, ruch szalony…, który to? Papcio wywnioskował z paplaniny, że jest przesyłka dla nas.
Były próby tankowania nocą, nieudane, bo w żaden sposób dostawca nie umiał się w ciemnościach i w kołysaniu ustać, słaby był w manewrowaniu więc nici z tankowania. Szaleństwo i paplanina dobiegająca z kilku głośników na raz sprawiły, że nasz prowiant został eteryczny.
Pitna woda, prowiant, paliwo świsnęły nam przed nosem. Sorki, przeprosiny moje, dostarczono jakimś cudownym rzutem prezent w postaci 1 arbuza- świeżość w świeżości najwyższej, świstem odparował upragniony przez wszystkich - to prezent od jegomościa, przez którego na samym początku wyprawy zaproszeni byliśmy z Papciem na wieczerzę, ową nieudaną, o niestosownej porze i w zbyt odległym miejscu.
Kiwa strasznie, morze chlipie, wiatr świszcze.
Rankiem Gamoń wreszcie dostarczył  na mostek wyczekiwane przez armatora rozliczenie zużycia paliwa i po raz pierwszy  wszystko się zgadzało, po ostatniej inspekcji wypadł fatalnie, więc wyprosił  pomoc u II Mechanika, któremu  rachunki zawsze śpiewająco grały. W samodzielnych rozliczeniach Gamoń liczby rozmaite faworyzował, bardzo nie celnie, pudło za pudłem… tracił czas swój i Papcia i szansę na utrzymanie się w robocie a pracował sumie-n-nie, szczególnie na nocnej wachcie, gdy w mroku potykali  się na nim poszukujący wsparcia w kawie.
Kiedy skończył wachtę, rzucił się na jedzenie z subtelnością, by smakować każdy kęs, ale narastający ogień przypraw skierował subtelności w inną stronę, wietrzyłam zażartą kłótnię z kawalarzami, jednak zawodnym okazało się moje wietrzenie, bo Gamoń zalatywał tylko pieprzem i tchórzem - nici z rozrywki, cykl uroczystości nadal jednak trwał, bo takie jest prawo morskie, jedynym arbitrem bywa armator.
Dla Madame obserwacje poczynione, skarbem były, bo to siedząca w domu pojęcia o żadnych życiowych zawirowaniach nie miałam, rozrywki i pożytku z telepudła mamiąco - paplającego, bynajmniej żadnego, wszystko można mieć, natychmiast, z bankową dokładnością, ćwierkają jak wróble. 
Paniusi należało się jakieś życiowe przysposobienie.  
W nocy kapitana wyrzuciło z koi – To I Gamoń -sztormował… na zatracenie nas prowadził! Manewrował bowiem pod wpływem, na co wpływ miał sztorm i to, że na mostku był sam i...
 Zawiłe było jego tłumaczenie, ciął nawet więzy rodzinne i  gdy nuta pobrzmiewać zaczęła fałszywa, już żaden wiatr nie wcisnął kłamstwa w ucho Papcia. 
Papcio się zeźlił, zakleił plastrem prędkość na ustrojstwie, którego gamoniowaty nadużył, tak więc oplastrowani szanse mieliśmy cało dopłynąć do macierzystego portu, nawet jeśli nadużywający osiągnie stan upojenia, co było pod kontrolą anielską, bowiem Papcio  przydzielał Kogoś gamoniowatemu do każdej północnej wachty.

- szarpie, trzaska, groźnie jęczy,
fala ryczy - człek się męczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz