O godzinie 21,00 z
ciemności, nieoczekiwanie, mięciutko z indonezyjskim akcentem, padło – podejdź!
-Kto? Niby, po co? Gdzie?
Jak?- Były wyjaśnienia w eterze - coś na kształt body Language , ale w radio - to supplier, nieśmiało oznajmiał swoją
obecność, gdzieś… w mroku, był na radarze, ale tłoczno tam było, ruch szalony…,
który to? Papcio wywnioskował z paplaniny, że jest przesyłka dla nas.
Były próby tankowania
nocą, nieudane, bo w żaden sposób dostawca nie umiał się w ciemnościach i w
kołysaniu ustać, słaby był w manewrowaniu więc nici z tankowania. Szaleństwo i
paplanina dobiegająca z kilku głośników na raz sprawiły, że nasz prowiant
został eteryczny.
Pitna woda, prowiant,
paliwo świsnęły nam przed nosem. Sorki, przeprosiny moje, dostarczono jakimś cudownym
rzutem prezent w postaci 1 arbuza- świeżość w świeżości najwyższej, świstem
odparował upragniony przez wszystkich - to prezent od jegomościa, przez którego
na samym początku wyprawy zaproszeni byliśmy z Papciem na wieczerzę, ową
nieudaną, o niestosownej porze i w zbyt odległym miejscu.
Kiwa strasznie, morze
chlipie, wiatr świszcze.
Rankiem Gamoń wreszcie dostarczył na mostek wyczekiwane
przez armatora rozliczenie zużycia paliwa i po raz pierwszy wszystko się zgadzało, po ostatniej inspekcji
wypadł fatalnie, więc wyprosił pomoc u II Mechanika, któremu rachunki zawsze śpiewająco grały. W
samodzielnych rozliczeniach Gamoń
liczby rozmaite faworyzował, bardzo nie celnie, pudło za pudłem… tracił czas
swój i Papcia i szansę na utrzymanie się w robocie a pracował sumie-n-nie, szczególnie na nocnej wachcie,
gdy w mroku potykali się na nim poszukujący
wsparcia w kawie.
Kiedy skończył wachtę,
rzucił się na jedzenie z subtelnością, by smakować każdy kęs, ale narastający
ogień przypraw skierował subtelności w inną stronę, wietrzyłam zażartą kłótnię
z kawalarzami, jednak zawodnym okazało się moje wietrzenie, bo Gamoń zalatywał tylko
pieprzem i tchórzem - nici z rozrywki, cykl uroczystości nadal jednak trwał, bo
takie jest prawo morskie, jedynym arbitrem bywa armator.
Dla Madame obserwacje
poczynione, skarbem były, bo to siedząca w domu pojęcia o żadnych życiowych
zawirowaniach nie miałam, rozrywki i pożytku z telepudła mamiąco - paplającego,
bynajmniej żadnego, wszystko można mieć, natychmiast, z bankową dokładnością,
ćwierkają jak wróble.
Paniusi należało się
jakieś życiowe przysposobienie.
W nocy kapitana
wyrzuciło z koi – To I Gamoń -sztormował… na zatracenie nas prowadził! Manewrował bowiem pod wpływem, na co wpływ miał sztorm i
to, że na mostku był sam i...
Zawiłe było jego tłumaczenie, ciął nawet więzy
rodzinne i gdy nuta pobrzmiewać zaczęła
fałszywa, już żaden wiatr nie wcisnął kłamstwa w ucho Papcia.
Papcio się
zeźlił, zakleił plastrem prędkość na ustrojstwie, którego gamoniowaty nadużył, tak więc oplastrowani szanse mieliśmy cało
dopłynąć do macierzystego portu, nawet jeśli nadużywający osiągnie stan
upojenia, co było pod kontrolą anielską, bowiem Papcio przydzielał Kogoś gamoniowatemu do każdej północnej wachty.
- szarpie,
trzaska, groźnie jęczy,
fala
ryczy - człek się męczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz