Rajd
rowerowy, kolumna samochodów, zakorkowany szlak i tu przyszło mi na myśl powiedzonko
”zły człowiek to zły gospodarz”, zły nie zły, chodzi o czas, którego wszyscy
mamy coraz mniej, ktoś nie dopatrzył i w Internecie nie aktualizowano strony,
odnośnie lokalnego wybryku, bo kto organizuje rajd rowerowy na drogach dojazdowych do najchętniej
odwiedzanej miejscowości nadmorskiej i to w dniu zmiany turnusu? Sygnały były w
postaci montowanej mety w okolicy kościoła i zamku, tam też nie pojechaliśmy. W
rejonie podobno są ścieżki rowerowe, ale może nie mają ciągłości połączeń i na
rajd rodzinny się nie nadają. Ja z powodu ataków psiej sfory, która napada na
mnie jakbym była jedynym gnatem do obgryzania, trzymam się z daleka od roweru, już
mam fobie na ten temat, zatem nie wiem jak się mają okoliczne trasy rowerowe. Telewizor
wyrzuciłam, radia nie słucham, gazet nie czytam, trafia do mnie jedynie real i
ten nakazał sprawdzić, jaką trasą udać się na plażę celem obłowienia się w promienie
słońca na długie zimowe miesiące.
Brnęliśmy
żółwim tempem prostą, acz oboczną drogą
w kierunku morza. Papcio omijał slalomem chaos napotkany i chcąc bezpiecznie na
rozmytym ulewą skrzyżowaniu z zatłoczenia wybrnąć, nagle usłyszał, od tyłem
przykucniętego, pomarańczowo ubarwionego faceta;
-
A po co ja tu stoję?!
-
Nie
wiem! - Zdecydowanym tonem odrzekł Papcio. W wentylowanym dwoma oknami aucie
zrobiła się cisza. Mundurowy kontra stanowczy Papcio - to groziło rozlewem krwi.
Mundur był wprawdzie jakiś porządkowy, straży czy coś w tym stylu, ale mundur. Papcio
z zimną krwią i uśmieszkiem na twarzy czekał na rozwój sytuacji, ale peleton
kolarzy śmignął w górę żwirowiskiem, ręka mundurowego kręcioła dostała, pogoniła
nas tam gdzie zaplanowaliśmy. Co jakiś czas pojawiali się na szlaku ludzie w
pomarańczowych kamizelkach kierując nas chaotycznymi gestami na prawo w krzaki,
na chodnik, do ściany, do płotu, po to żeby kilku rowerzystów mogło przelotem
pooddychać w narastających wyziewach spalin licznie spacerkiem
przemieszczających się samochodów. Smartfony, jak wczorajszego dnia, pokazywały
nam, tylko i jedynie zakaz poruszania się na trasie od kościoła po zamek, na
naszym szlaku brak zakazu, za to w komentarzach były liczne pytania, cierpkie
uwagi itp.
Na
drodze robiło się coraz tłoczniej i na szczycie, gdzie szosa krzyżowała się z
naszą drogą nastała obstrukcja denna, kicha zatkana 500 m.
Ciśnienie
wszyscy mieli w zakorkowaniu, ten i ów wysiadłszy ustawiał się na zawietrznej,
by dać upust zastojowi, dzieci i pieski wyskakiwały i na pobocze w krzaki, też za
potrzebą była w kukurydzy pańcia z malusim pieskiem, gdy kolumna ruszyła
wyskoczyli na ściernisko pobocza, pies pocwałował na najdłuższej smyczy jaką handel
oferował i szczęście, że wyczuł aromat spalin właściwego auta a nie szukał go
po przeciwnej stronie drogi, bo gdyby wtargnął pod koła kierowcom, zapatrzonym martwym
okiem w daleki horyzont, gdzie porządkowy przetykał korek lizakiem, byłaby
psia marmolada.
Kocham rajdy niedorajdy! W ogóle wszelkie zorganizowane niedorajdy, wprowadzające zamęt tam, gdzie powinno wszystko iść jak
po maśle, gładko i sprawnie. Ja rozumiem sezon zarobkowy tutaj trwa, tylko 2
miesiące, zarobić musi każdy znajomy królika, trzeba się spieszyć, by
tanio udostępnić drogocenną rozrywkę frajerom, ale niechże coś mają oprócz
wydrenowanych kieszeni, zagrożeń, kiepskiego jedzenia, stresu i frustracji. Nie
można liczyć tylko na to, że słońce, piasek i woda ich zadowoli, bo te czasem
też mają urlop.
Opisany
w poprzednim wpisie spływ też mógłby wykazać więcej staranności, jakieś mikre,
prymitywne bazy na starcie i mecie, zabezpieczające chętnych przed deszczem,
ławka skoro trzeba czekać na ogarnięcie się organizatorów, przecież już od
kilku lat płowieje na płotach zachęta na przejażdżkę i na wodzie wielkiego luzu
nie ma.
Ja
nie jestem jakoś specjalnie wymagająca, nie oczekuję złotych poręczy, szampana,
ani pacek na komary, ale mniej smrodu i śmiecia wyłażącego na niczyim (- GMINNYM?) terenie, nim wykaraskam
się z drogocennego, błotnistego parkingu do wymarzonego celu.
Amen!
Dla mnie rower już od dawna kojarzy się z potwornym bólem w karku, głowa wszak waży parę kilo i nie jest to pozycja fizjologiczna, którą ona lubi. A maratończycy paraliżują nas w Wawie regularnie, więc zdążyłam ich wszystkich serdecznie znienawidzić, niezależnie czy poruszają się na kołach czy nogach.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: znowu rechotałam. Ja naprawdę nikomu nie piszę tego zdania, Pani Gosposiu!!! Rozśmieszają tylko ludzie nietuzinkowi, wiesz o tym, prawda? Ten komentarz nie razi?
OdpowiedzUsuńPo drugie: kochając rower, zgadzam się: nie znoszę maratonów, tour de coś tam, paraliżów. Ja nie jeżdżę ludziom przed maskami samochodów, inni też nie powinni jeździć mnie, prawda??
Po trzecie: Kaczmarski... Kaczmarski... Kaczmarski... Jeszcze z płyty "Dwie skały"! Z trasy, na której byłam, kiedy podchodziłam i prosiłam nieśmiało o autograf... nie, nie mogę. No aleś mi dała wpis!
Rowerzystom i nie rowerzystom serdeczne uściski i podziękowania za komentarze. PP
OdpowiedzUsuń