Woda jest produktem dostarczanym bezpośrednio do
naszych domów, co zawiera to wiedzą tylko jej dostawcy/producenci. Jak każdy produkt,
woda musi mieć taki termin przydatności, żeby się nie popsuła nim ją kupimy,
stad konserwanty; chlor, uzdatnia-cze, polepszacze,
dodatki zapachowe i inne, zabójcze dla naszego organizmu. Potem to już
nasza sprawa jak ją zmarnujemy. Podwyżki będą i im częściej będziemy mieli
sraczkę, tym więcej wody wypłynie z kranu do ścieków a za to dodatkowo trzeba
zapłać. Nie łudźmy się. Deficyt jest, podwyżki będą. „Srało
się do zupki?”- powiedziała łysemu papuga, której pióra na głowie wypadły
od gorącej zupy, bo właściciel jej łeb zanurzył, gdyż nieustannie do potrawy mu
kakała.
Narośl wokół dostarczanej wody pęcznieje; a to sitka, filtry, krążki
rozmaite, do wewnątrz, na zewnątrz, kombinacji jest wiele, wybór nieograniczony
– kup! Kupiłam 1,5 litrowy, szklany
dzbanek do herbaty, że nie pijam herbatek wonnych i bezwonnych, od dłuższego
czasu wlewam do dzbanka kranówkę, żeby się odstała nim jej użyję do gotowania,
niech odparują trutki lotne. Na dnie
mojego dzbanka, póki co nic się nie gromadzi, żaden szlam, żaden osad. Ale nie
wszyscy tak dobrze mają. Niektórzy Krajanie mają tak mętną wodę w kranie, że
nie widzą nadziei na poprawę.
Prowadzi się nieustanne poszukiwania cennych ciągów, kabli, wszędzie
rozbudowy i przebudowy, przez cały rok przetargowe wykopki. „Hydraulicy” penetrują rury, bo jak nie zatkane,
to przerdzewiałe, przeterminowane, przez pomyłkę itd., do rurociągu wnikają
drobnoustroje i w naszych bojlerach w idealnej temperaturze bezpieczno-oszczędnościowej 30-40 0 C,
namnażają się i wnikają do naszych organizmów niczym nasienie z prącia, żeby
zagnieździć choróbsko. Dlatego od czasu do
czasu musimy podkręcać termostaty, podnosić temperaturę w bojlerze do 700
C w celach antykoncepcji, bo wtedy
mamy gwarancję, że nie namnożą się bakterie i nie pojawi się niechciana infekcja.
To oczywiście kosztuje, ale zatroskana Energa zaprosi nas w celu zakupu paneli słonecznych
i mamy kolejny ból głowy, nie od bakteryjny, ale nadal finansowy.
Ilekroć nowi przechodzą obok
studni na wsiowej drodze, muszą do niej napluć, wrzucić coś zbędnego, zamieszać
kijem, przecież to jeszcze nie produkt, więc niczyje, do rowu melioracyjnego
można wrzucić stary akumulator, oponę i każde inne badziewie, po mokradłach
pojeździć kładem, tak aż okolica nie ma czym oddychać - ależ, czemu nie? Nad
jeziorem, stawem, rzeką wyprawia się cuda! Taki stosunek do wody i generalnie do Natury mają ludziska bez
wyobraźni.
Lanie wody jest nadzwyczaj popularne, aż woda stanie się produktem PO-wydalniczym
i już nikt nie będzie miał wątpliwości, że była bezcenną.
Ja już chyba nie myślę, co jem i piję. Przyjmuję. Jak łysy papugę.
OdpowiedzUsuńTrochę miałam z tym tematem do czynienia, bo przez wiele lat dostarczaliśmy chloryn sodu do dezynfekcji wody. Większość wodociągów nie używa już chloru, dlatego woda ma lepszy zapach i smak.
OdpowiedzUsuńStare zardzewiałe rury mają wpływ na jej kolor, ale to jest problem starych miast, gdzie nie da się wymienić wszystkiego na nowe. Ja mieszkam blisko Wisły, dostaję wodę spod jej dna i paradoksalnie, jest ona znakomita. Również nie tworzy mi się żaden osad w dzbanku. Nie używam żadnych filtrów.
A bakterie raczej zagrażają tym, co piją te "oligoceński" szajs. tam to dopiero żyją bakterie, rodem z oligocenu! Pozdrawiam