Leciwy nasz pojazd nie czyni problemów żadnych, on sam, ale
niemal każdego roku ten miesiąc przynosi nam jakieś nieprzewidziane, dotyczące
komunikacji wydatki. Bo to, albo wariacko pędząca rozczochrana ciężarówka,
zgubi kamyk i wyszkli przednią panoramiczną, albo kłusownik zapoluje na nowo
założoną, z trudem upolowaną oryginalną szybę do „zabytkowego” 18 letniego autka. Tydzień temu galopująca do swojej psiapsiółki damulka z takim impetem
wjechała w leśną dróżkę, że nie zdążyła odbić, rozwaliła nam zderzak,
uszkodziła reflektor i czyniąc jeszcze parę innych szkód jakby nigdy nic
następnego dnia pokazała, że jest w stanie innym już autkiem z zawrotną prędkością tyłem cofnąć tam,
gdzie nie da się wyjechać bezpiecznie przodem i to z ograniczoną prędkością. Nie zdziwiłabym się gdyby wijąc się jak piskorz, pańcia owa
usiłowała przepchnąć swoją pociechę na egzaminie, byle ruszył a potem to jakoś
to be…. Tu aż śmierdzi postawą roszczeniową.
Ludzie w tym kraju
bywają nietrzeźwi nawet jak nie dotrą jeszcze do Zimnej Wódki.
Wytrzeźwiejmy!
Czerwiec w moim ogrodzie, jakby spóźniony, przekwitły irysy,
dopiero zakwitła kalina i wzeszły cukinie, dynie oraz groszek. Zamierzałam
podskubać do rosołu gigantyczny Lubczyk,
ale dostępu bronią wijące się padalce.
Tydzień temu usłyszałam nad głową trzepot skrzydeł, to
kaczki w wielkim kluczu odlatywały (?) na zachód. Dziś o 5,30 zobaczyłam sznur gęsi,
leciały w licznie około 40 sztuk dokładnie w tę samą stronę co kaczki. Z rana
panuje tu cisza, leśne piły milczą, sąsiedzi śpią, cisza jak makiem zasiał.
Gdy słońce wyskoczy ponad wierzchołki drzew kania zaczyna
krążyć nad przerzedzonym lasem.
Na łące, która przed laty w maju była miejscem zajęczych parkotów, pojawiały się gawrony, coś
wygrzebują, dostojne acz smętne łażą tam gdzie kiedyś radowały moje serce setki zajęcy śmigających w tę i na zad,
wyskokiem zawracających, wzajemnie się atakujących gachów (niestety zaraza wybiła całą populację zająca i nie
widziałam już tych sympatycznych zwierząt), ale ostatnio w ogrodzie ląduje orzeł,
groźnie spogląda na mnie a kiedy się poruszę rozpościera swoje wielkie skrzydła
i wzbija się krążąc nad bagnem, znika gdzieś w obłokach.
Zapoluj na tego orła z aparatem. Mnie się raz udało, na Mazurach wypatrzyłam takiego w drzewach. Po powiększeniu okazało się, że ma jedno oczko inne, jakby ślepe. Dziw, że przeżył.
OdpowiedzUsuńA auto - może pechowe? To się naprawdę zdarza?
Z polowania nici, nim załaduję ptaszysko zwieje, aparat zwykły cyfrowy i zużyty podczas rejsów, burza piaskowa mu zaszkodziła, plami niestety.
UsuńOdnośnie autka, coś jest na rzeczy.