Spędziłam
kilka godzin w ogrodzie, było zimno, wiało, co wczoraj podlanie wyschło na pieprz,
z krzaków smrodem psującego się żarcia powiało i kocisko jakieś fukało na mnie a przecież to moje włości, nie mam kota ani psa, siknęłam z węża,
grubas ledwo przelazł przez płot, na konowalskim zaległ w piachu i
fukał dalej, ma wielką szansę, że spotka wygłodniałą kunę zamieszkującą
pustostan, ona będzie wiedziała jak zaradzić jego paskudnym manierom. Moje
grządki rozwala z kotem sąsiadki, nie wolno im tego robić w ogrodzie pańci, bo
tam pies waruje przy warzywniaku, więc nie mam szansy na piękną sałatę. Resztki
grillowanych majówek z za płotu lądują w moim ogrodzie, gdzie wabią sójki,
sroki i wszystkie koty „bezdomne”, bezmózgich „miłośników” zwierzątek. Majowe żuki pojawiły się w ilościach
hurtowych, ciągle ich pełno w ziemi w postaci obrzydliwych larw, dlatego nie
kopię, nie przekopuję, tylko robię „nakładane” grządki, na kartony wymoszczone,
gałązkami, liśćmi, trawą i mchem, wywalam jeszcze nieprzerobiony kompost, na
wierzch trochę ziemi pod warzywa i grządki pod dynie i cukinie gotowe, no
prawie, trzeba jeszcze podsypać dookoła trawą i suche ości świerka ustawić w
kształcie płotków, żeby futrzane intruzy nie zrujnowały mojej pracy, później
pozostaje czekać na słoneczko i deszcz. Już nie przykładam się do plewienia,
wszystkie gołe miejsca na ziemi okrywam skoszoną trawą, żeby chwasty nie
wyrastały, taka to ze mnie ogrodniczka.
Ubiegłoroczne dynie były fantastyczne,
liczę, że tym razem wystarczająco się postarałam i plony będą znakomite. Wiem, wiem nie wygląda to pedantycznie, ale gdy pojawią się wielkie liście i kwiaty
będzie ok.
Borówka amerykańska,
podsypana trocinami, przerzedzona,
pięknie kwitnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz