Translate

piątek, 14 listopada 2014

10. sztorm

Gdy opuszczaliśmy port, porządnie wiało. Dostarczyliśmy przesyłkę i kilka godzin wyczekaliśmy przy bojce na decyzję z tankowca, co z nami dalej. Milczeli rozgryzając własne sprawy, z daleka obserwując jak się miotamy przy bojce. Było ciężko! Wreszcie Papcio nie wytrzymał i zapytał czy zapadnie decyzja przed końcem świata w naszej sprawie, bo nadciąga sztorm. Zapadła cisza, chyba czyjaś głowa poleciała. Kazano nam sztormować, żeby nie zerwać zakotwiczonej bojki. Oj! Wypaliliśmy paliwa szlifując boki tankowca, nawąchałam się spalin, bo wiatr wiał niemiłosiernie i momentami wtłaczał smrody drzwiami i oknami. Na koniec padła decyzja samego naczalstwa tankowca, że mamy się udać w kierunku wyspy Pantelleria i tam się schronić. To nie można było tak od razu?
Papcio zrobił zwrot i na wyspę wymierzył wektory, gestem dał mi znak, żebym się zmyła do kabiny, bo kiwać będzie i na bladość moją patrzyć nie zamierza. Tak też uczyniłam będąc posłuszną. Trzymając się wszystkimi kończynami poręczy i szotów, zlazłam na pięterko, pokonałam szalejący korytarz, przezornie przyklejona do ściany, ślizgiem poręczowym obok otchłani przeraźliwie wciągającej w dół na parter przemknęłam do kabiny. Tam łatwiej było mi poruszać się w niestabilnym podłożu wiedząc, co miękkie, co twarde, co przytwierdzone a co napada znienacka grawitacją poruszone. Na wszelki wypadek kompresik na czoło i woreczki pod poduchę i bęc, przespać tą huśtawkę. Senność przerwały mdłości, kompresik szybko przesunął się w rejon paszczy rzygającej i koniec końców trafił z szczelnie zakręconym woreczkiem do kosza. Madame rzygała jak kot i końca kontraktu nie widząc, podłamała się troszeczkę.
- Z przenicowanym żołądkiem, zasnę, ale muszę pozbyć się zapachu. Do łazienki jeden krok, otwarte drzwi zablokowane, trzeszczą szarpane przechyłami, jeśli dobrze obliczę to dopadnę umywalki, obmyję twarz i migiem powrót na miękkie do pozycji leżącej. Teoretycznie! Jeden gwałtowny przechył i Madame rozpaczliwym przeskokiem przez wysoki próg stała dzierżąc w łapach umywalkę, która podniosła się do góry i gdyby jej mechanicy nie przykręcili starannie to odwiedziłybyśmy Papcia na mostku windą przez sufit. Szarpanina chwilę trwała, techniki narciarskie były pomocne, kolanka ugięte, ciało elastycznie naginane do oporu, szybkie obmycie i płukanie paszczy uskutecznione, nogi jak przyśrubowane do podłoża. Ręcznik, trzeba go dopaść jedną ręką trzymając niewyrwaną wybawczynię, bo uchwyt dawno poprzedni lokator wyrwał, zrobiłam zamach w momencie jakiegoś dzikiego skrętu i zasłonka od prysznica puściła żabka po żabce, cóż nie był to ręcznik, zdobycz ciepnęłam, pragnęłam już tylko cało uciec z łazienki, sprężynując zgrabnie przez próg, nie wybić zębów i wdrapać się na podłogę, która w stosunku do poziomu chyba była teraz ścianę, położyć się nim łeb rozwalę na jakimś sprzęcie, mniejsza o niezgaszone światło.
Zwabiony odblaskami SOS nadającej rozhuśtanej zasłonki, wpadł do kabiny Papcio z troską w podkrążonych oczach - Na strychu mam ful parafię, trzeba Chiefa wyświęcić, albo wybierzmować. Papcio potrzebował na szybko do łazienki, wychodząc z parszywym uśmieszkiem wymierzonym w mą bladość, wysyczał jadowitym językiem – Żyjesz? Coś zrujnowało łazienkę, lecę! - i tyle go było.
W tym momencie wiedziałam, że żaden przystojniaczek nie poderwie mnie na wypasioną karetę, bo smrodem paliwa i rzygowin zabije przystojność swą bezwiednie, albowiem ja już wiem jak diablo śmierdzi nafciany interes.

W zaciszu wyspy odzyskałam chęć do życia i oglądając to cudo tam i na zad jedynie od strony morza, bo skały oraz dzika kipiel broniły dostępu, już nie pamiętałam nic z męczarni. 













2 komentarze: