Translate

środa, 19 listopada 2014

11. zbawienny deszcz

Lunął deszcz, morze się uspokoiło. Wracaliśmy w kierunku tankowca. Słoneczko wyjrzało, wilgotne powietrze pięknie brylowało tęczą.  
Naczalstwo tankowca zapragnęło abyśmy zabrali ładunek. Już z daleka dostrzegłam, że tankowiec dziwnie kołysze się z boku na bok. Papcio, też to zauważył.
– Czego chcą przy martwej fali?- Wymruczał pod nosem pośpiesznie porządkując szkody wyrządzone całonocnym sztorm.


Morze rozkołysało kolosa, rozhuśtany kontener nie miał prawa spocząć na pokładzie, którego stopy Madame dotykają. Naczalstwo postawiło nas w stan czuwania na kotwicy, ale nie poradzili sobie z rozkołysanym ładunkiem, mimo, że zanurzyli go kilka razy w morzu. 
Odesłano nas do portu, gdzie na finiszu załapaliśmy linę w śrubę. Potrzebny był nurek, by uwolnić nas od linek i paru prymitywnych, skleconych przez rybaków pływaków dla utrzymania sieci na powierzchni.



Nie chcę myśleć, co by było, gdyby to paskudztwo zastopowało silnik, kiedy w dzikim sztormie tak sobie w tę i na zad szlifowaliśmy skaliste brzegi wyspy. 

1 komentarz: