Po cudnie błękitnej wodzie spokojnie i wolniutko oddalaliśmy się
od pięknej Sycylii w kierunku Malty, gdzie miało się rozstrzygnąć to i owo odnośnie naszej podróży.
Z nadzieją i z nieopisaną radością w dal płynęłam, chłonąc każdą
chwilę, bo wreszcie byłam wolna od obowiązków, kołomyi i niemożebności
wszelakich.
Na Malcie czekało na nas
paliwo, słodka woda, miał też być prowiant.
Było ostro! Kapitan wściekły, bo utopiony w papierach, napotkawszy
zgraję niekompetentnych ludzi musiał gonić robotę, więc z ważnymi interesantami
na karku, wywijał tańce z pieczątkami, gubił i odnajdywał długopisy, nawet
zapomniał wrzucić coś na ruszt dla
pokrzepienia, do tego podczas tankowania paliwa dwaj Gamonie za nic mając
swoje obowiązki, zagadani z ziomkami, rozlali olej, a sprawę rozlewu
zbagatelizowali drobiazgiem nazywając i powiem więcej, poza plecami
rozgniewanego kapitana młynki na czołach swoich kręcili.
O! Słowa grubsze gęsto leciały. Papcio klął jak leci,
przekonany, że skoro stoimy w paskudnym porcie a piękno to już jedynie za morzem
i nić wątła z pamięcią je łączy, to nie warto pchać się w kłopoty, czyli kary i
nawet gorzej, bo kiedyś Natura z grubej
rury przywali i to wszystko przez takiego durnia z przepaskę na oczach, z
zaciskami na nozdrzach, takiego, co nie wgryzie się w rozum, napaskudzi
Neptunowi i jeszcze mąci w głowie wszystkim, że to tylko - Plamka na Naturę skapnęła.
- A negliż prawdy?…Hę! Jak można patrzeć od niechcenia na dalsze
losy świata i beztrosko kosztować dobrodziejstw? - ryknąć chciałam, mierząc
miernoty wściekłym spojrzeniem.
Smrody paliwa i zastanej ohydy wyzierającej spod pomostów
krążyły po okolicy, jeszcze długo po zmroku ulatując z ciepłymi podmuchami.
Byliśmy wyczerpani, zestresowani i głodni. Papcio miał to i owo na głowie, załoga znikła z pokładu i tylko stuki i szurgania w kuchni świadczyły o tym, że coś zjemy, ale zjawił się jakiś człowiek cenne chwile kradnąc odroczył nasz posiłek. Kolejne chwile upłynęły mi na gorączkowym poszukiwaniu w szafie tego, czego tam nie było i ekspresowym strojeniu się na kolację z owym człowiekiem.
Byliśmy wyczerpani, zestresowani i głodni. Papcio miał to i owo na głowie, załoga znikła z pokładu i tylko stuki i szurgania w kuchni świadczyły o tym, że coś zjemy, ale zjawił się jakiś człowiek cenne chwile kradnąc odroczył nasz posiłek. Kolejne chwile upłynęły mi na gorączkowym poszukiwaniu w szafie tego, czego tam nie było i ekspresowym strojeniu się na kolację z owym człowiekiem.
Kolacja była mocno spóźniona, bo długo jechaliśmy
samochodem mrocznymi uliczkami, później korowód i ceregiele wielkie wokół wieczerzy,
która wykwintem miała się nijak do sytuacji i naszego wyczerpania. Śmiesznym się wydawał nie tylko przepych i ceremoniał, drażniły cudaczne maniery i
sztućce groźnie nacierające na mnie ilekroć głowa opadała mi senną grawitacją
wciągana wprost na krewetki unurzane w pomarańczowym sosie. Nie opowiem tutaj,
co i jak smakowało -zjadliwe było i tyle.
Było dobrze po północy kiedy ziewający i mocno zaniepokojony o
nasze żołądki kucharz usiłował zaciągnąć nas do mesy. Tam dopiero odzyskałam
humor i smak. Neska z mlekiem to było to, czego mi trzeba było przed snem.
Szumi morze, topi myśli w sytości piany.
Fala woła tak, tak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz