Następne dni wolno niosły
uspokojenie.
Nie wiedzieć, czemu właśnie
w wielkim kołysaniu odbyło się tankowanie paliwa, wody i prowiant wreszcie dostarczono.
Prowiant przeciągnięto
na linie przez kipiel, w przypadkowej torbie,
wytarmoszony był i namoknięty, w większości po terminie ważności do spożycia, mięsko
zapachem kwalifikowało się do wyrzucenia.
Świeża woda nas
cieszyła, bo już zakwitnąć zamierzaliśmy od niemycia.
Nastał dzień czyściocha.
Wielkie pranie!
Wszyscy piorą i suszą gdzie się tylko da. W maszynie i na korytarzu przy
pralni, na rufie, dziobie i nawet balkonik na mostku udekorowany wygrzewającymi
się w słonku gaciami.
Przyleciała ogromna ważka i motyl gdzieś z libijskiej mizerii.
Przyleciała ogromna ważka i motyl gdzieś z libijskiej mizerii.
Ptaszynka nadal nam towarzyszy.
Wieczorem zrobiło się całkiem
spokojnie i zimno. Zapytałam czy liczne grono nawigatorów wie gdzie jesteśmy,
bo mnie się zdaje, że lada moment zobaczę krę a na niej pingwiny. Zbyli mnie informacją:
-Tu autopilot, tam GPS jak dobrze pokazuje, to
jesteśmy we właściwym miejscu, a zimno bo słonko strajkuje...
Po zmroku znalazłam
miejsce gdzie, Wielki Wóz turkotał po
mlecznej drodze hałasem naszego silnika, księżyc jak złota dynia przetaczał się
po zimnym niebie.
Sza, sza za burtą woda powtarza, fale
teraz do snu ułożę ja ha, ha, ha.
Morze szumi, cisza trwa.
niech będzie pochwalona sieć
OdpowiedzUsuńnatenczas tylko powitam i od razu twój styl wymowy wydał mi się szlachetny , tak jakbym Ciebie znała i znała i znała...
z centralnej Dośka vel Gryzmolinda