Dość przepraszania, że żyję.
Pragnę zanurzyć się w życiu i nie utonąć!
Los coś szykował, nie wiedziałam co. Przypuszczałam, że będzie
to wspólna podróż z Papciem do jakiegoś sanatorium, do rodzinki lub litościwych Przyjaciół. Różne rzeczy się
kroiły, kryzys dokładał swoje, karty się tasowały, ja czekałam, czekałam i wreszcie
… ha, ha, ha! Padło pytanie:
- Jedziesz, czy zostajesz w domu?
Na takie pytanie jedna odpowiedź- rozsądna… ?
- Jadę! – Po chwili miałam ochotę się wycofać, bałam się nowego,
ale klamka zapadła, bilety w kieszeni, walizki spakowane, bo Papcio wiedział,
że tak trzeba, ja także, ale jakoś tak się zasiedziałam w domu.
Odjechało się Paniusi w daleką podróż.
Lot jak to lot, raz lepiej raz gorzej. Sześć godzin czekania w
Warszawie na samolot do Rzymu. Papcio wiedział, że źle znoszę czekanie, umówił
się z naszą Przyjaciółką, która zabrała nas do siebie w gości. Zrobiło się od
zaraz egzotycznie, bo Hindus gotował; były przepyszne placki, na klarowanym maśle
jak u mojej babci. Było też zwiedzanie domu, oglądanie muzealnych fotoaparatów
i rozmaitych obiektów z techniką związanych, na miejscu, bo Pan Domu takie
hobby ma, ale nie trwało to długo, bo czas w dobrym towarzystwie śmiga.
Latać lubię, więc dalej szło jak z płatka, no może rzymskie lotnisko
zdało mi się ciut zrujnowane, ale to takie moje estetyczne wydziwianie i nic
to, po tym jak mnie potraktowali na naszym -WALESA, żeby sprawdzić czy aby nie
jestem terrorystką, nic nie znaleźli, tylko mnie zdenerwowali łaskotaniem
osobistego sadła.
Z Rzymu do Palermo a tam czekał na nas człowiek, nic do nas nie
gadał, jedynie przez telefon z kimś
włoszczyznę wymieniali a gdy ruszyliśmy w drogę to ze strachu się w pasy
zapięłam, oni tam chyba nie wiedzą, że takie ustrojstwo w aucie mają. Taki tam
jadąc, gada i co jakiś czas gestykuluje, aż chciałam krzyknąć; - Kto kierownicę
trzymał będzie? Ludzie, jak oni tam gadają przez te komórki, jeden z drugim,
godzinami. Jedzie i gada, idzie gada, ryby łowi gada, dzieciaka pilnuje gada,
po sklepie łazi i gada, kasjerka też gada, same gaduły.
Komórkowiec dowiózł nas na keję, wywalił walizki przed trapem,
pomachał i oddalił się gadający.
Obszarpany, zachlapany farbą Chudzina przywitał Papcia, rzucając się na niego z taką
wylewnością, że… hej! Wymienili uściski i porządnie oklepali sobie bary.
Ze zmęczenia ledwo widziałam załogę, która cichcem porwała nasze
bagaże i poniosła w mrok.
Dwa stateczki stały przycumowane jeden do drugiego, przeprowadzono
mnie po trapie i przez burtę przerzucono na mniejszy. Przez godzinę nie
wiedziałam, kto jest, kto i gdzie, co jest? Jedne zęby bielsze i większe od
drugich szczerzyły się do mnie w uśmiechu, pytając;
– Madame, jeść?...Pić? -
Madame chciała spać i to natychmiast.
Papcio wydał mi krótkie polecenie:
- Radź sobie sama! – I oddalił się kontrolować statek, czy już
do rejsu gotowy?
Oj, było na hurra! Bo jeszcze w drodze między lotami Papcio odebrał
telefon; – Ratuj, kapitan zachorował,
rejs przyśpieszyli, nasza przygoda ciut przestawiona! Panowie się w mig dogadali, hasła i szyfry
sprawę dla mnie zamknęły, zostałam głupia jak byłam.
- Ja i to zardzewiałe żelastwo pasujemy do siebie, wnet nam trzeba
będzie się zbierać na złom. Teraz, zdana na łaskę i niełaskę losu, mogę do
siebie mieć pretensje - nie przewidziałam, w co się pakuję.
Szumi morze, strach moczy myśli w niebieskich oczach.
Fala głucho chlupie- pa, pa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz