Dookoła zalega mokra cisza - piękno trwa.
Od egzaltacji serce wyskoczyć chce z klatki .
Zaprzyjaźnieni członkowie załogi pojedynczo wkradają się na
mostek, żeby popatrzyć na zachód słońca i pogadać z Papciem. Teraz to regularne
pogaduszki o morzu, statkach, nawigacji i o tym, co na jutro przygotować.
Okala nas przenikająca wilgoć, księżyc rozbity w kroplach skapuje z anten, lin, relingów spada całymi kiściami, moczy pokład.
Ktoś mruczy melancholijną nutą -to nocny obchód przypadł Chudzinie.
Na kolację przygotował świeżo wyłowionego z czystej, błękitnej
wody tuńczyka
– podobno pyszności - z mlaskania wywnioskowałam, że był niezestresowany,
świeżutki, dający niebiańskich rozkoszy, ale dla mnie po metalicznych puszkowych doznaniach to raczej niemożliwe, pozostanę
przy warzywach.
Jak zwykle, biegam dookoła nawigacyjnej po balkoniku, chłopcy
się ze mnie śmieją, proponując ciasteczko, kuszą ciepłą porcją kalorii
filipińskiego, lepkiego od cukru specyfiku.
Szumi morze, plącze myśli… mgliste, szkliste, co to da…?
Rondle schudną a nie ja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz